Wilcze Gronie – deptanie śniegu w Rajczy

4:15 am. Dzwoni budzik. Nie wiem już po raz który tego poranka. Już nawet Asia wstała i zbiera się do wyjścia. Boże, jak mi się nie chce…

5:40 am. Jedziemy obwodnicą Wrocławia. Uświadamiam sobie, że nie mam portfela. Może by tak sobie darować?

około 9:00 am. Okolice Bielska. Uświadamiamy sobie, że nie mam telefonu. Asia pyta, czy przypadkiem głowy w domu nie zostawiłem…

Kilka minut po 10:00 w końcu docieramy do Rajczy. W miasteczku Chaos. Z tych przez duże „CH”. Korzystając z wysokiego zawieszenia parkuję niedaleko bazy, wbity w hałdę śniegu. Niezbyt przepisowo, niezbyt elegancko, ale i tak lepiej niż wielu kierowców dookoła. Biegacze, narciarze, górale, turyści… nikogo chyba nie zabrakło. Widać jakiś festyn albo inne święto. Co ja tutaj robię? Aaaa, tak przyjechałem biegać po górach. Teraz to się już chyba nie wypada wycofać…

 „co ja biedny mogę?” zdjęcie Asia.

 Pakiet startowy odbieram sprawnie. Trochę nie podoba mi się, że numerek startowy to koszulka i to z logiem piwa – ale co poradzić, sponsor pewnie wymagał… Komponuje się dobrze z białymi skarpetkami. Idziemy na miejsce startu i dołączamy do czekającego tłumu. Powoli się ogarniam. Przecież to tylko 15km. I nawet nie muszę się śpieszyć, bo przecież wyjazd czysto treningowy – trzeba sobie przypomnieć, że da się biec dłużej niż 1 h. A tu może wyjść i ze 3 h. bo śniegu sporo. Zbijamy się w tłum, wystrzał pistoletu i ruszam razem z tłumem.

Zdjęcie Barbara Dominiak

Na początek Asfalt. Zbieg Asfaltem. Dobrze, bo peleton trochę się rozciągnie przed górskim szklakiem. Źle, bo lecę poniżej 4:30 A rozgrzewkę to robiłem raczej skromną. W końcu dobiegamy do szlaku – z głowy prawie dwa kilometry, dobrze jest. Zaczyna się śnieg, zmielony przez kilkadziesiąt osób przede mną. No i podejście. Wyprzedzam co wolniejszych i drobnym krokiem wbiegam metr po metrze. Oczywiście zaczynam sapać jak lokomotywa, a łydki palą. Uwielbiam to uczucie. Mimo to postanawiam zwolnić, będzie się gdzie zajechać, bo podbiegi są na trasie dwa.

Kilka spostrzeżeń z podbiegu/podejścia:

– Buty. Na trasie dominowały Asic’sy i INOV8’ty, głównie terenowe, ale widziałem i kilka szosówek. Te ostatnie fruwały wspaniale. Zazwyczaj jednak w dół a nie do przodu. Sam miałem na nogach Asics Gel-Fuji Attack i zdały egzamin na 5.

– Taktyka. Można podbiegać, można podchodzić. Męczy podobnie, o wywrotkę równie łatwo a i tempo niewiele się zmienia. Osobiście stosowałem oba, a tempo zmian dyktowała… osoba przede mną. Technika „wsiąść komuś na buty” sprawdziła się idealnie. Człowiek musi się tylko skupić na butach latających przed twarzą i stawiać stopy tam, gdzie prowadzący. Jak prowadzący wysiądzie, to złapać następnego. Ot cała filozofia, a o ile mniej ubijania śniegu. I ile łatwiej dla psychiki. 

– Stawianie stóp. Znowu te stopy i buty. W pewnym momencie wbiegałem za gościem który chyba na co dzień miał na nogach nary biegowe – stopy rozstawiał niemal na 180 stopni. Niewiele mu to pomagało, ślizgał się bardziej ode mnie, a ja tam wolałem oszczędzać moje kostki. O ile w takich warunkach można coś „oszczędzać”.

 I tak to leciało. Widoków prawie nie podziwiałem, za to butów widziałem sporo. A szkoda, bo pogoda dopisała i Beskidy pokazały swoje zimowe piękno. W pewnym momencie teren przestał się wznosić, a droga zakręciła i zaczęła opadać…

Spostrzeżenia ze zbiegów:

– Nie zgub nóg. To najprostszy sposób na upadek. Staraj się mieć nogi przed sobą, a jak już są za tobą, to upewnij się, że w powietrzu, a nie w śniegu.

– Nie bój się i nie spinaj. To znowu jest najprostszą drogą do złamania/skręcenia gdy już zdarzy ci się wywrotka. Daj się ponieść, w końcu wyhamujesz 😉

Jestem dobry w zbiegach. Naprawdę. Nie wiem, czy to zdrowe, nie wiem ile krzywdy robię swojemu organizmowi, ale zbiegam naprawdę szybko. Aż przypomina mi się komentarz który usłyszałem na Siedmiu Dolinach – „piep***na kozica!” W drodze na dół wyminąłem kilkanaście osób i dotarłem na dno doliny. A i widoków było trochę więcej.

Zdjęcie Mateusz Bednarz

Kawałek doliną po śliskim asfalcie. Wymijają mnie ze dwie osoby. Punkt z herbatą, nawet nie zwalniam. Zaczyna się drugi podbieg. Ten powinien być krótszy. Podbiegam więcej. Rzadziej też jest okazja się na kimś uwiesić. Na szczęście teren robi się bardziej pofałdowany. Bieg nazwany był „typu anglosaskiego” i naprawdę taki jest. a ja tam lubię takie interwały. Tylko z niepokojem patrzę na garmina – 14 km. z haczykiem, a tu nie czuć mety. A mnie zaczynają łapać skurcze na kolejnych podbiegach. Nagle naprzeciwko pojawia się jakaś kobieta i coś do mnie krzyczy. Zdejmuję słuchawki, mówi, że to już końcówka, tylko zbieg i meta. Nooo, to chciałem usłyszeć! Przestaję się oszczędzać, lecę żeby dogonić ostatniego z tych, których mijałem po drodze. Kurcze, szybki jest, chyba też poczuł finisz. W pewnym momencie upada. Przytomnie turla się na bok, podnosi się, ale zanim rusza już go mijam. Kończy się las i wypadam na stok narciarski. „Gdzie teraz?”, cóż, pewnie w dół. Stok jest twardy, nogi przyzwyczajone do zatapiania się w śniegu napotykają niespodziewany opór. Na chwilę zwalniam i zmieniam krok i rura w dół. W końcu widzę tabliczkę META. wyhamowanie zabiera mi kilka metrów, a garmin pada zaraz za metą. Widzę tylko, że czas poniżej dwóch godzin. Pięknie.

Łapiąc oddech, zdjęcie Asia

 Poszło dobrze. Wynik (56/196 mężczyzn) może nie powala, ale czas jak na te warunki (1:56:10) daje satysfakcję. Moc na trasie w miarę równa, mocny finisz i wyprzedziłem wszystkich z którymi mijałem się w środkowym odcinku trasy. Do tego trening siłowy i dla psychiki jak się patrzy. Mission Completed!

 A już jutro wizyta w VeloArt 😉

2 komentarze Dodaj swoje
  1. Brawo! Zazdraszczam Ci bliskości wszelkich górskich biegowych imprez, dla mnie to zbyt daleka wyprawa często…
    Co do zbiegów i podbiegów to na biegach górskich kluczowe są zbiegi – tu można dużo więcej zyskać/stracić niż na podbiegach, bo tylko cyborgi trzymają solidne tempo przy podbiegach, nawet najlepsi czasem trochę maszerują. A jak ktoś opanuje w miarę bezpieczne i szybkie zbieganie to jet gość.

  2. imho na tym biegu umiejetnosc szybkiego zbiegania na wiele sie nie zdala – pierwszy zbieg to bylo wpadanie po kolana i wiecej tu od wagi zalezalo niz umiejetnosci, drugi byl krociutki (wyciag narciarski). ja nawet nie wiem jakie mialem tempo na tym pierwszym, ale szkoda nawet sprawdzac, a jako ze ostatnio ucze sie zbiegac wlasnie dla porownania napisze ze z moze tydzien temu zbiegajac z turbacza na odcinku od 6km mialem srednie tempo 3.30/km (a kilka miejsc jest tam stromszych niz najstromsze miejsca w rajczy) i co z tego, skoro w rajczy ta umiejetnosc byla kompletnie nieprzydatna ? 😉 pozdrawiam !

Skomentuj Krasus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *