Satyra na dobranoc. I skołatane nerwy

Obiecałem sobie, że na poważnie nie będę się wypowiadał na temat ostatnich wydarzeń z szeroko rozumianej polityki. Nie od tego jest ten blog, a ja jako zwykły zjadacz chleba i tak mam mało do powiedzenia w tej kwestii – bo w końcu „co ja wiem?”. No, ale nie obiecywałem sobie, że nie będę się nabijał z tego i owego. Zwłaszcza, jeśli pozostanę w sportowej tematyce. Poniżej próbka zmierzenia się z formą literacką jaką jest satyra. Swoją drogą, szkoda, że nie uczą tego na języku polskim w szkole – można by tak, dla odmiany po tych wszystkich rozprawkach…

Ludu Rzeczypospolitej Polski, Rodacy, współobywatele!

Pochylcie się nad biednym losem polskiego biegacza! Poznajcie znój jego i wysłuchajcie o wszystkich kłodach, jakie pod nogi rzuca mu los, jak również złe i wyrachowane państwo (w domyśle „Oni”). Zauważcie, w jakim niedostatku i pognębieniu toczy się nasz, biegaczy żywot. Zacznijmy od początku:
Nikt nie zrozumie bólu naszych stóp, póki sam nie spróbuje przetruchtać kilku kilometrów. Nieważne, gdzie byśmy nie pojechali, to źle. Plaży do dzisiaj nikt nam nie wybrukował, nawet kawałeczka – nic, tylko piach jakiś, w buty wchodzący, a przecież chciałby się, jak człowiek, po plaży wygodnie czasami pobiegać o zachodzie słońca. W górach to gorzej jeszcze, kamole takie, że odcisków człowiek się narobi już po połówce. Schodów nie uświadczysz, poręczy i barierek wzdłuż szlaków brak również. Nie uwierzycie, Współobywatele, ale musimy sobie radzić w górach bez tak podstawowych rzeczy, jak latarnie! Ale najgorzej, to jest na równinach, pod domem większości nas, szaraków. Lasy nieuładzone, dziki czy inne bestie zryją drogę w poszukiwaniu jedzenia i błoto się zbiera w koleinach po deszczu… ból, Rodacy, ból i upodlenie!
Dalej grzęznąc w znoju naszym, wspomnieć trzeba o środowisku. Żadnej formalnej dokumentacji, nie ma licencji, nie ma tak ukochanej przez nas biurokracji. Rokiem ostatnim związek atletyki lekkiej próbował chaos ten ogarnąć odrobinę, usystematyzować, poukładać. I co? I wywrotowcy, bankste… bandyci znaczy, działania storpedowali, źli, niedobrzy, swymi okrzykami rzesze otumanili i przekonali, że tak będzie lepiej. I obiecali, że badania lekarskie nigdy droższe nie będą dla biegacz, jak 20 złotych od łba, że to niemożliwe. A tłum ślepo poszedł za nimi.
Największą bolączką naszą jest jednak to, że zabrać nam chcą to, co już żeśmy w takim trudzie wywalczyli. Organizować zawodów po miastach nie pozwalają, o przesycie mówią. I zarzuty czynią, że korki tworzymy. Ale tutaj twardy nasz opór poczuli, nie damy my się wypędzić do lasów i na przedmieścia, centrów i stadionów nie oddamy, choćbyśmy do ostatniego trampka na nodze mieli walczyć o swoje, nam przecież należne.

Widzicie więc, rodacy, ból i nieszczęście nasze straszne. Rozumiecie więc już nasze roszczenia i niechybnie po naszej stronie staniecie. i Oni też staną, jeśli im stołki miłe. W końcu wiemy, gdzie mieszkają – wszyscy, jak leci, mieszkają przecież w Polsce, więc znajdziemy ich na pewno! Dajcie nam więc tego, czego chcemy, rozwiążcie wszystkie nasze problemy i zgryzoty. Tu, teraz, natychmiast i bez szemrania. Bo jak nie, to zrobimy bieg wielki na stolicę. Okna sklepów wysmarujemy żelami energetycznymi, pod stadionem narodowym trampki palić będziemy, a na koniec miasto całe zaśmiecimy… a nie, to to zarezerwowane dla biegów masowych mamy, tym was nie zaszczycimy.

W imieniu rzeszy naszych biegowych pisałem ja, niżej niepodpisany (skończona podstawówka i dyslekcja), samozwańczy prezes związków biegaczy polonijnych.

Sfrustrowany

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *