Siła

Na starcie ostrzegam – wpis będzie najprawdopodobniej długi i zawiły. Nie będzie tu też żadnej ameryki. Sam bardzo nie lubię takich wpisów na cudzych blogach, irytują mnie. W zasadzie jest bardziej dla mnie, niż dla was – ot tak, samolubnie. Dlatego też, nie zachęcam do czytania.

 

Jacy ludzie uprawiają sport? Jak się zastanowić, to… różni. W każdym wieku. Kobiety i mężczyźni. Bogaci i biedni. Nawet sprawność fizyczna nie jest wyznacznikiem – ona co najwyżej decyduje o wyniku. Ale sport uprawiają zarówno ludzie sprawni, kanapowcy jak i skrajnie niepełnosprawni. Więc co ich łączy? Co decyduje o tym, że dana osoba wyjdzie na siłownię/pobiegać, a inna nawet o tym nie pomyśli?

Myślałem, myślałem i doszedłem do wniosku, że chodzi o cel w życiu. Każdy z nas ma swój własny, często nie jest on nawet sprecyzowany. Wtedy jest to bardziej hierarchia wartości, niż konkretny cel. Osoby nastawione na rozwój, na łamanie własnych barier, słabości, to ci, którzy mogą odnaleźć szczęście w wysiłku fizycznym. Drugą grupą są ci, którzy pragną współzawodnictwa. Którzy chcą”być lepsi niż”. Ci znajdą radość w wykręcaniu wyników. Liczy się nie droga, a efekt.

I jakoś za pierwszym pytaniem poszło następne. „Co sprawia, że człowiek przy sporcie zostaje?”. Jak to jest, że jeden wyjdzie na bieganie, zmęczy się, wróci do domu i powie „to jednak nie dla mnie” a inny ucieszy się z wykonanej pracy? Jaka jest najbardziej ogólna cecha charakteryzująca tych, którzy w sport „wsiąkają”? Niby to samo co powyżej, ale jednak inaczej… I w końcu sobie odpowiedziałem. Człowiek który uprawia sport (nie tylko go spróbuje, ale przy nim zostanie) to człowiek silny. Silny psychicznie. Trening często określa się jako „wyjście ze strefy komfortu”. To dobre określenie. Człowiek musi w głowie mieć pewność, że wyjście z tej strefy, utrata tego komfortu coś za sobą niesie. No bo inaczej po co się męczyć? Mniejsza o to, co to ma być – wystarczy „radość z dobrze wykonanego treningu”, nie musi być od razu obietnica ukończenia maratonu.

I… i ja jestem człowiekiem słabym. Nie zawsze tak było. Kiedyś porażki były dla mnie motywacją. Perspektywa morderczego treningu niosła radość i niecierpliwość, a nie rezygnację. Od ponad roku borykam się z tą słabością. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale cały czas wisi to nade mną. Wystarczy dmuchnąć i przewracam się. Uciekam w strefę komfortu, a wyjście z niej napawa mnie lękiem. To czasami dochodzi do abstrakcji – nie potrafię się zmusić do tego, żeby wyjść na jakikolwiek trening, niechby i najmniej męczący.

Myślę nad tym. Próbuję znaleźć podstawę problemu, jego jądro. Wydaje mi się, że gdzieś po drodze zgubiłem cel. I nie chodzi tu o cel sportowy, tych mi nie brakowało nigdy. Zgubiłem odpowiedź na pytanie „po co?”. A może nigdy jej nie miałem, ale nigdy nie była mi ona potrzebna do szczęścia. Dzisiaj to pytanie, a raczej brak odpowiedzi, zabija we mnie całą motywację.

Zeszły sezon był straszny.Na kolejne zawody albo nie jechałem, albo schodziłem z trasy. Nie sprawiało mi to przyjemności i nie potrafiłem zrobić nic, żeby to zmienić. Pomimo, że biegowo byłem w dobrej formie, to moja głowa była słabsza niż niejednego debiutanta – taki ma przynajmniej radość z robienia czegoś po raz pierwszy. Pora przyznać przed samym sobą – na dzień dzisiejszy jestem leszczem. Nie fizycznie, ale psychicznie. I nie chcę nim być. Tak więc walka przenosi się na nowy poziom. I stwierdzenie, że w bieganiu Ultra największym przeciwnikiem jest nasza głowa nabiera dla mnie dzisiaj nowego wydźwięku.

chciałbym móc napisać o tym coś na koniec sezonu. Chciałbym obok podsumowania kilometrów czasów i miejsc opisać, ile udało mi się pokonać samego siebie. Czy się uda? Czas pokaże. Na razie po raz kolejny zyskałem wsparcie od tych, którzy są obok. I za to im dziękuję.

 

4 komentarze Dodaj swoje
    1. Dzięki za zrozumienie Marcin 😉

      Co ciekawe, dzisiaj podobnej treści wpis czytałem u Grześka. Mam wrażenie, że borykał się z podobnym problemem jak ja, chociaż na mniejszą skalę

  1. Jakbym czytał o sobie. Od zeszłorocznej połówki w Suszu, każdy kolejny start był słabszy, nie było motywacji, aż skończyło się pierwszym w życiu DNF na maratonie podczas Nocnej Ściemy. Deprecha jaka po tym przyszła przytłoczyła mnie aż do niedawna. Problem w tym, że mnie nie motywuje zewnętrze więc musiałem się zebrać w sobie. Udało się i wydaje mi się, że jestem dzięki temu silniejszy niż kiedykolwiek. Mówią, że to przezwyciężanie takich porażek czyni nas silnymi. Walcz o swoją siłę.
    PS. A co do odpowiedzi na pytanie po co? nie ma na nie odpowiedzi, tylko na pytanie dlaczego nie?

    1. Hej Mist
      żeby było śmieszniej – z ostatnią nocną ściemą wiązałem duże nadzieje – i też skończyło się zejściem, tym razem nie do końca przez psychę. Mam powód, żeby przyjechać tam po raz trzeci 😉

      Pytanie „po co?” brzmi w głowie bez przerwy, niezależnie od tego jak jest ono głupie. Na razie przy pomocy kumpla znalazłem pewien rodzaj odpowiedzi 🙂

Skomentuj mist Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *