Jak co roku o tej porze każdy z nas wychodzi na trening po południu i nie dowierza własnym oczom. „Przecież jest dopiero 18, a tu już ciemno, niedawno jeszcze było jasno o tej godzinie” i tak co roku… I chciałabym ten wpis skierować do tych ludzi, którzy nie mają wyboru i trenują w tych jakże nocnych godzinach, w sumie już i poranne godziny wyglądają jak noc oraz tych, którzy chcą urozmaicenia.
Biegnę sobie praktycznie o północy, czyli jakaś 19:30 😉 i widzę cień zmierzający poboczem drogi, chłopak na rowerze, cały na czarno i co z tego, że były lampy? Nie było człowieka kompletnie widać… Zwróciłam uwagę, coś odburknął, no ok trudno… Po części go rozumiem, bo jak to mawiał klasyk „ja w jego wieku” (i mi się rzuciło stwierdzenie kolegów, że to już geriatria) też twierdziłam, a po co, a na co, a wstyd, aż dziwne, że przeszłam te naturalną selekcję bez szwanku i jako tako w tym temacie zmądrzałam 😛
Jak już tak zaczęłam o rowerze to pozostańmy w tym temacie na razie – tutaj bez dyskusji lampki są niezbędne, szczególnie tylne, żeby nikt nam w tylnym kole nie zaparkował. Wiem, że człowiekowi się wydaje, że widać, bo ja jeszcze widzę, gdzie jadę, bo światła przy drodze i różne inne wymówki… długi czas też tak myślałam, ale im więcej osób spotykam na drodze w taką pogodę (którzy właśnie nie mają ani oświetlenia, a co gorsza są ubrani w ciemne kolory) tym bardziej rozumiem te apele. Pomijając fakt, że ja się średnio bezpiecznie czuję przy takiej szarówce, a i temperatura już mnie wygania na trenażer, to na tych nielicznych jazdach w jesienne popołudnia zawsze mam światło. Ta potrzeba jest na tyle silna, że nie mogąc sensownie zamontować przedniej lampki – przyczepiłam ją na taśmę klejącą, przeźroczystą…. 😀 Czy były lepsze sposoby – na pewno, ale ja z natury jestem leniwa i…. zawsze spóźniona, więc wolę najprostsze rozwiązanie (w myśl hasła „jak coś jest głupie, ale działa to wcale głupie nie jest”) A tylną od lat montuje na gumkę do włosów, bo zgubiłam uchwyt, ale ciii.
Fajnym rozwiązaniem i urozmaiceniem treningów jest MTB po ciemku. Zdarzyło mi się jedździć z klubem po lesie z lampkami, zabawa przednia, szczególnie jak podczas jazdy patyk na drodze rzuca cień na tyle realistyczny, że wygląda jak przeszkoda, kto nie skakał przez takie iluzjonistyczne kije niech pierwszy rzuci bidonem 😀 Jak nie lubię zimna – tak to jedyna okoliczność, żeby mnie wyciągnąć na rower, gdy temperatura spadnie poniżej 15 stopni… Tutaj jeszcze warto wspomnieć, żeby oświetlenie zakładać tak, aby nie raziło kierowców.
A jak jest podczas biegania ? Pewnie większość powie „lampka jest zbędna”? U mnie wygląda to tak, że moim „must have” jest kamizelka odblaskowa (niestety wszystkie moje cieplejsze ubrania są czarne, pewnie kupując je, miałam nadzieję, że nie będzie widać błota z lasu), ale równie często latam z czołówką, mimo że staram się wyjść najwcześniej jak to możliwe i dopóki jeszcze widać, po czym biegnę, to nie zakładam jej na głowę (głównie latam po lesie). Dobra, jak nie widać to czasami też się zdarzało, ale nie polecam tego w domu, bo loty na dziurach w lesie są spektakularne… Ale to akurat nie wychodzi celowo, po prostu w planie była godzina biegania i „miałam zdążyć” ale las mnie wciągnął i wracam po ponad 1,5h (na szczęście w lesie jedyne, co mi grozi to właśnie trochę piachu na kolanach, stąd chyba też podchodzę do tego z większym luzem). Z tą różnicą, że pozwalam sobie na takie głupie sytuacje jedynie po lesie, w przypadku biegania przy drodze czołówka jest zawsze.
Lubię też celowo wyjść trochę później, już ze światłem, nagle trasa, którą znam na pamięć, jest zupełnie inna, a i gdzieś tam w sercu jest trochę więcej adrenaliny, bo każdy szelest czy cień jest podejrzany i potencjalnie groźny 😉 Fajną historią związaną z bieganiem z czołówką po ciemku jest historia z zawodów na orientacje w Kaczawach — był listopad, godzina 18, czyli środek nocy, biegnę do ostatniego punktu po polnej drodze, mijam wpatrzone we mnie przy ziemi oczy, małe więc jeszcze beż stresu biegnę dalej, przecież nie boję się kotów, którym odbija się w oczach światło… jakieś pół kilometra do punktu widzę kilka par świecących punktów na wysokości moich oczu, które tym razem nie są takie małe — to był moment, gdzie poddałam w wątpliwość potrzebę podbicia tego punktu, ewentualnie wolałam zrobić to baaardzo naokoło, ale lenistwo zwyciężyło i z zawałem zbliżam się do tych punktów… W tym wypadku strach miał wielkie oczy sześciu spokojnie żujących trawę krów, które chyba miały już dość biegaczy świecących im w oczy i uciekających z krzykiem 😉 Także jak widzicie takie bieganie to nie tylko trening, ale i przygoda, kto nie próbował, polecam — wyjść w nocy w las z czołówką. Tak naprawdę w tym miejscu chciałam zrobić apel do tych, którzy tuptają wieczorem czy po zmroku, nie myślcie, że światło jest potrzebne tylko po to, żeby się nie wywrócić na błocie, najważniejsze jest to, że będzie Was widać, szczególnie jeżeli biegacie w miejscach, w których możecie spotkać auta, przemyślcie to, właśnie biorąc pod uwagę, że dni coraz bardziej szare.
Także zaopatrujcie się w lampki na rower, czołówki i do zobaczenia na trasach Klaudia 🙂
ciekawy wpis! poproszę więcej 🙂
Kiedyś myślałem po co kask. Do wyrypki w lesie- akurat go miałem ale pękł od kontaktu z podłożem i refleksja- gdyby go nie było? Dodam, ze padam zazwyczaj jak kot bo sztukę padania poznawałem przez lata ale nie w przypadku uwiązanych stop i roweru między nogami… Klaudia porusza ważny temat łącząc z przyjemnością treningu po zmroku. Popieram i zachęcam – lampa z przodu i z tylu nawy na bieganiu!!!
Pozdro Klaudia