Jest 20 kwietnia 2020 roku – właśnie otworzono lasy dla wszystkich spragnionych kontaktu z przyrodą i (nie wnikając w sens i skuteczność wcześniejszego zakazu), jest to krok w stronę normalizowania sytuacji. Sytuacja ta jednak moim zdaniem nie wróci do normy jeszcze długie lata. Jak będą wyglądały sporty wytrzymałościowe w najbliższych tygodniach, miesiącach i latach? Nikt nie jest w stanie przewidzieć tego ze szczegółami, ale można spróbować przeanalizować jak to co już wiadomo, może wpłynąć na to, co przed nami.
Co wiemy?
- Wiemy z całą pewnością, że kwarantanna się skończy. Od jej wprowadzenia była egzekwowana lepiej bądź gorzej, ale coraz bardziej widać jej rozluźnienie. Ludzie mają dość kolejnych tygodni w zamknięciu, a zapowiadane luzowanie zasad tylko podsyca myśl o wyjściu z domu już teraz, w końcu jakie ma znaczenie, czy dzisiaj, czy za tydzień. Mimo to, na całkowite zniesienie ograniczeń przyjdzie nam jeszcze poczekać. Nawet jeśli jakimś cudem wszystkie ograniczenia zniknęłyby z końcem kwietnia, to organizatorzy imprez sportowych odwołują kolejne majowe i czerwcowe imprezy, więc te już na pewno się nie odbędą (przynajmniej nie zgodnie z planowanym terminem). 1/3 roku jest już na 100% zmarnowana, a nikt nie gwarantuje, że na tym się skończy.
- Wiem, że szeroko rozumianą „gospodarkę” czeka zapaść. Prognozy mówią o 10% (optymistycznie) do 50+% (pesymistycznie) poziomie bezrobocia w naszym kraju. Tych, którzy pracę utrzymają, albo znajdą nową, prawie na pewno czeka ograniczenie zarobków, większy nawał obowiązków, mniejsza elastyczność i ogólne pogorszenie warunków. Idą w najlepszym wypadku trudne czasy – w najgorszym doświadczymy tąpnięcia jakiego współczesna cywilizacja nie widziała. Lepiej nie będzie na pewno.
- Zmieni się mentalność ludzi. Nawet zakładając, że jakimś cudem za chwilę znowu będzie dobrze, przynajmniej przez jakiś czas ludzie będą patrzyli trochę bardziej wprzód. Czy stać mnie na takie zawody? Czy one się odbędą? Czy jak kupię ten rower, to będzie mi wolno na nim jeździć, czy przez większość roku zawiśnie na kołku? Może lepiej kupić bieżnię? Zapis w regulaminie o możliwości odwołania zawodów z przyczyn niezależnych od organizatora, od zawsze będący frazesem ignorowanym przez zawodników, nagle nabiera wartości. Nagle regulamin nabiera wartości. Jako społeczeństwo (sportowe), dostaliśmy na głowę kubeł zimnej wody i jeśli niektórych dalej ona nie otrzeźwiła, to trend został zapoczątkowany i nasze podejście się zmieni.
Czego nie wiemy?
- Przede wszystkim jak długo i jak źle będzie. Nie wiedzą tego politycy, nie wiedzą ekonomiści, nie wiedzą lekarze. Nie wiadomo, czy „epidemia” zamknie się na sezonie wiosennym, czy jesienią/w następnych latach czeka nas powtórka. Tym bardziej nie podejmuję się tego oceniać ja.
- Nie wiemy ile złego już się wydarzyło. Nawet prognozy zakładające, że kwarantanna zakończy się za chwilę są obarczone dużą niepewnością, bo dane dopiero spływają. Ile firm już upadło, ile jest w stanie, który oznacza upadek w najbliższym czasie? Ile osób już dostało wypowiedzenia, ale jeszcze nie zarejestrowali się jako bezrobotni, a ilu już wie, że pracę straci?
- Nie wiemy też, zwłaszcza że temat ucichł w ostatnim czasie, jak duża dziura powstała w produkcji w pierwszym kwartale – przede wszystkim tej mającej miejsce w Chinach. Czy obecne towary które docierają do polski to coś, co było wyprodukowane przed, w trakcie, czy po zamknięciu fabryk? Czy czeka nas całkowity brak towaru (rowerów, butów, okularów, pianek, odżywek i tego wszystkiego co kupujemy w ramach naszej aktywności), czy też za chwilę czek nas napływ ilości większych, niż będziemy w stanie kupić? Ja takich danych nie posiadam i trudno mi je brać pod uwagę w analizie.
Zawodnicy
Analizę zacznijmy od nas samych, uczestników życia sportowego. Bez nas nie było by niczego – zawodów, producentów, trenerów i obiektów sportowych. Ile wydawaliśmy dotychczas na sport? Pierwszy wynik wyszukiwania mówi o około 1000 zł rocznie na rodzinę w której uprawia się sport. Wydaje mi się, że kwota ta jest mocno niedoszacowana, jednak nawet przy takim założeniu mówimy o wydatkach na poziomie 14 mld zł rocznie w 2016 r. Ile z tego dotyczy dyscyplin mi bliskich? Trudno powiedzieć, ale można przyjąć, że trend będzie podobny w większości dyscyplin (nie licząc tych bardzo niszowych, jak latanie szybowcem). Ile więc mniej wydamy w tym/następnym roku? Sport realizuje 3 najwyższe stopnie piramidy Maslowa i trudno oczekiwać, żeby Kowalski który walczy o spłatę kredytu kupił sobie nowy rower albo zafundował wyjazd na obóz szkoleniowy na Majorce. Wydatki na drogi nowy sprzęt (rower, pianka, zegarek) spadną lawinowo, niewiele lepiej będzie w obszarze dużych i drogich imprez, które zaczną być traktowane jako faktyczna nagroda i wyzwanie (o ile będą w jakimkolwiek zasięgu). duże spadki zainteresowania czekają też fizjoterapeutów, masażystów, fitterów i trenerów personalnych – którzy dopiero niedawno przestali być fanaberią i potrzebami najwyższej klasy sportowców amatorów. Mniej usilnie oszczędności będziemy szukać w mniejszych wydatkach, jak wejściówka na basen czy siłownię, suplementy czy izotoniki – ale i tutaj dwa razy przeliczymy pieniądze zanim je wydamy.
Moim zdaniem w najbardziej optymistycznym wydaniu wydatki przeciętnego kowalskiego spadną w tym roku o 1/3 i kolejną 1/3 w przyszłym roku, czyli w 2021 roku wydamy na sport około 45% tego, co w 2019. W tym roku część wydatków już poczyniliśmy (wpisowe na wiele imprez, szykowanie sprzętu i siebie pod sezon), dlatego następny rok będzie gorszy od obecnego (część imprez dała zawodnikom możliwość startu w przyszłym roku za wpisowe z odwołanych imprez – nawet jeśli te dojdą do skutku, to pieniędzy na nie już nie wydamy). Dopiero 2022 ma szansę być jakimkolwiek odbiciem do góry.
Optymistyczny wariant zakłada, że bieda i bezrobocie dotkną tylko małej części społeczeństwa i cała machina działalności sportowej jakoś wydoli. W wersji pesymistycznej (bezrobocie bliżej 20%), zarówno możliwości finansowe Kowalskiego jak i dostępne produkty i usługi poskładają się jak domek z kart, a 90% cięcia wydatków na sport będzie dobrym wynikiem.
Sprzęt, czyli producenci i sprzedawcy
Pierwszy element rynku sportowego z którym styka się Kowalski – przecież nawet żeby biegać, potrzebuje butów, w tych od garnituru raczej nie pobiegnie. O rowerze, który najczęściej jest oczkiem w głowie triathlonisty nie wspominając (największa skarbonka każdego triathlonisty). Do tego ciuchy, wszelkie akcesoria do trenowania i startów , jedzenie, picie i tysiące innych rzeczy które są dla nas tak oczywiste, że przestajemy je zauważać. Jeśli uprawiasz sport od lat, to stań we własnym domu, rozejrzyj się i powiedz ile z przedmiotów dookoła ciebie jest związanych ze sportem? To wszystko ktoś musi wyprodukować, przetransportować i sprzedać zanim trafi do ciebie. Część z tych rzeczy jest do uprawiania sportu niezbędna, albo niemal niezbędna, inne są miłym dodatkiem, a jeszcze inne fanaberią. Zależnie od tego w jakich ramach finansowych poruszałeś się do teraz, część z tych rzeczy to totalny chłam, część to średnia półka, a niektóre to produkty najwyższej jakości. Producenci których oberwą najbardziej? Prosta odpowiedź, to „tych skrajnych” czyli fanaberii i rzeczy najdroższych, ale to nie takie proste. Nałoży się bowiem kilka rzeczy:
- Większość producentów już dzisiaj oferuje swoje produkty w różnej wersji jakościowej/cenowej. Niewielu jest takich, którzy produkują tylko sprzęt najwyższej klasy, a jeśli już tak jest, to często ich odbiorcami są głównie zawodowcy i zaawansowani amatorzy, dla których sport to jednak coś więcej niż tylko hobby. Jeśli dalej uda się im utrzymać w tym światku, to dalej będą potrzebowali wysokiej jakości sprzętu. Większość producentów jednak działa na ofercie przekrojowej i będzie raczej zmieniało proporcje w produkcji (więcej taniochy, rzeczy dobre podrożeją z racji mniejszej ilości odbiorców).
- Sprzęt to duża część przyjemności z uprawiania sportu. Jeśli nie będziesz miał szansy na zakup wypasionego roweru, to może pokusisz się o nową kierownicę do obecnego? Albo żona z okazji 40tki kupi ci nie zegarek za 2000 zł, ale buty za 800? Może się okazać że „tanie fanaberie” dalej będą miały uzasadnienie, w końcu w fanaberiach tkwi największa przyjemność.
- Lawinowo wzrośnie rynek wtórny. Ci którzy ze sportem będą się żegnali, będą wyciągać ile się da z posiadanego sprzętu. Pojawi się sporo okazji do zakupu wypasionego sprzętu po śmiesznych (z dzisiejszej perspektywy) pieniądzach. I ileś osób się na to zdecyduje. Po pewnym czasie jednak, (jak każdy kto pierwszy raz kupił drogi rower albo drogi samochód), zorientują się, że ich utrzymanie dalej kosztuje. Nawet jeśli kupisz najtańszy łańcuch w miejsce tego zużytego, to już manetek czy przerzutki tak łatwo na tanie nie zmienisz. A przecież nie odstawisz w kąt roweru który przed chwilą z takim trudem kupiłeś. I chcąc nie chcąc, niektóre rzeczy będziesz zmuszony kupować dalej drogo, nawet jeśli same w sobie będą one boleć.
Temat jest więc złożony i trudno dzisiaj wskazać największych przegranych – będą nimi ci, którym najtrudniej będzie się dostosować do nowych wymagań klientów i których wyprzedzi konkurencja, czy to tnąc koszty, czy dostarczając lepiej wycelowany produkt. Nie bez znaczenia może też mieć lokalizacja fabryk danego producenta, i paradoksalnie łatwiej może być tym produkującym w Chinach niż na przykład we Włoszech.
Łatwiej jest powiedzieć kto „zyska” (nawet jeśli tylko relatywnie w stosunku do innych) – będą to wytwórcy wszelkiej maści „zamienników” eksploatacji, czyli łańcuchów, kaset, linek, smarów, opon – rzeczy które każdy kolarz kupić do swojego roweru i tak musi, a na których może próbować zaoszczędzić. Zyskać mogą też producenci rowerów tanich (niekoniecznie „sportowych”), jeśli w ramach oszczędności na transporcie, część ludzi zdecyduje się na przesiadkę na rower z samochodu.
Chwilowy „pik” zaliczyli też producenci sprzętu do treningu w domu, ale zakładając, że kwantanny nie będą się powtarzać (moim zdaniem jest to mało prawdopodobne), to raczej była to sytuacja jednorazowa i co najwyżej pozwoliła zebrać środki potrzebne na zmianę modelu biznesowego i przetrwanie. Podobnie sprawa wygląda z sprzedażą internetową w stosunku do sklepów stacjonarnych – gdy kwarantanna się skończy, plusy i minusy obu rozwiązań wrócą do poprzedniego rozkładu, co najwyżej internet będzie jeszcze bardziej wygrywał mniejszymi kosztami obsługi.
Imprezy, czyli organizatorzy i ich podwykonawcy
O ile producenci i sprzedawcy dopiero zaczynają odczuwać pierwsze skutki, (a sprzedaż w niektórych segmentach idzie bez zmian), o tyle imprezy sportowe zostały po prostu zakazane – nawet jeśli w pierwszym ruchu próbowano coś robić przy tych o mniejszych frekwencji. Ile z tych imprez miało opłacone wpisowe? Większość, zwłaszcza tych dużych, które najczęściej wymuszają płatność już przy zapisach które odbywają się wiele miesięcy wcześniej. Ile z tych imprez poniosło już koszty związane z organizacją? Część, zwłaszcza tych które miały się odbyć na samym początku kwarantanny i tych największych, gdzie wszystko robi się z wyprzedzeniem. Generalnie jednak, bazując na moich doświadczeniach związanych z organizacją imprez (zaliczki + płatność po imprezie, zamówienia na ostatnią chwilę), poza organizatorami imprez marcowych, większość finansowo nie dołożyła do imprezy, przynajmniej jeszcze nie. Tylko co dalej?
Wspomniałem na początku o zapisach w regulaminie. Zapewne w większości przypadków, gdyby organizator się uparł, to mógłby nie robić nic, odwołać imprezę i nie oddawać wpisowego – siła wyższa, jaką niewątpliwie jest nagły zakaz przeprowadzania takich imprez, jest mocnym argumentem do obrony. Mogłoby być trochę gorzej z kasą od sponsorów i z dotacji (o tych ostatnich nie można zapominać, gdyż mają najwięcej obostrzeń po stronie organizatora), ale jeśli ktoś chce zamknąć biznes organizowania imprez, to raczej może nie oddawać nic i jakoś powinien wyjść z tego cało. Paradoksalnie, patrząc trzeźwo na to co przed nami, nie musi to być takie głupie. Zdecydowana większość organizatorów próbuje jednak walczyć o swój dalszy byt na rynku, a to wymaga dogadania się z uczestnikami. Zdecydowana większość poszła w kierunku zwrotu części wpisowego lub przepisania miejscówki, nie umiem ocenić jak wiele osób skorzysta z możliwości wycofania wpisowego, ale wydaje się, że ludzie są tak spragnieni powrotu do normalności, że większość czeka na opóźnione starty.
Jak wygląda najbliższa przyszłość? Czeka nas duża ilość imprez planowych na sezon letni i jesiennych (na dzisiaj nie słyszę o ich odwoływaniu) i dołożenie tych przesuniętych. Duży chaos w strefie organizacyjnej (pomiar czasu, produkcja medali i koszulek, zabezpieczenie imprezy i wolontariusze). Stłoczenie sezonu na połowie normalnego czasu nie będzie łatwe dla nikogo, dla organizatorów w szczególności i może się okazać, że ostateczne koszty będą dużo wyższe niż te pierwotnie zakładane (a przecież część wpisowego jednak odpłynie). Wydaje się jednak, że poza pojedynczymi przypadkami, w tym sezonie bankructw organizatorów i podwykonawców jeszcze nie będzie. Dużo gorzej zapowiada się jednak rok przyszły, gdyż zderzy się tam kilka czynników:
- Przyjadą startować uczestnicy, którzy zapłacili w tym roku (czytaj – nie zapłacą za start)
- Na pozostałe imprezy (takie które nie mają „przepisanych” uczestników) przyjedzie dużo mniej osób. Ktoś kto startuje w jednej imprezie w sezonie i ma opłaconą miejscówkę, raczej zostanie przy niej, chyba że wybitnie nie pasuje mu termin i już dzisiaj zdecydował się odebrać wpisowe.
- Spadnie ilość uczestników jako takich, z racji zasobności portfela Kowalskiego (o czym było już wyżej). Utrzymanie frekwencji na poziomie z 2019 będzie praktycznie niemożliwe i raczej uda się to imprezom bardzo nietypowym (np. takim, gdzie od zawsze było więcej chętnych niż miejsc).
- Dużo większym problemem będzie jednak brak sponsorów (kto w upadającej gospodarce będzie pakował grubą kasę w wątpliwej jakości reklamę?) i wsparcia samorządów. Bo że te ostatnie będą cięły wydatki, nie mam wątpliwości, czymś zasypać powstającą dziurę będzie trzeba.
Ten ostatni punkt moim zdaniem jest najistotniejszy – mało kto zdaje sobie sprawę, jak bardzo imprezy sportowe są uzależnione od tego typu wsparcia i jak niewielką częścią całego budżetu jest wpisowe. Jeśli nawet organizatorzy staną na rzęsach i w 2021 zorganizują przekładane obecnie imprezy, to po ich odbyciu będziemy świadkami prawdziwych bankructw organizatorów, którzy zostaną postawieni przed odcięciem wszystkich źródeł finansowania na następne (mniejsza ilość uczestników + brak sponsorów + brak dotacji).
W ślad za organizatorami będą bankrutowali podwykonawcy, w najgorszej sytuacji będą firmy od pomiaru czasu, niewiele lepiej te produkujące medale czy koszulki (najczęściej zajmujące się marketingiem nie tylko związanym ze sportem). Relatywnie najłatwiej będzie firmom kateringowym.
Kto „zyska”? Małe, tanie lokalne imprezy o niskich kosztach. Z jednej strony koszty prawdopodobnie spadną im jeszcze bardziej (pomiar czasu jako największy koszt w takiej imprezie prawdopodobnie potanieje), z drugiej wzrośnie frekwencja o tych, którzy nie pojadą na większe i droższe imprezy. Czy jednak będzie to „biznes” czy też tak jak obecnie, działanie organizatorów-amatorów robiących to dla hobby? Ciężko powiedzieć.
Wsparcie, czyli usługodawcy
W każdym kryzysie ekonomicznym najbardziej obrywają usługi. Nie inaczej wygląda to w branży sportowej – Dietetycy, masażyści, trenerzy, kluby fitness i baseny, oni wszyscy, podobnie jak organizatorzy imprez, zostali z dnia na dzień odcięci od biznesu. W przeciwieństwie jednak do tych ostatnich, ich praca jest dużo bardziej liniowa. Z jednej strony powinno nie być tak źle – jest wiosna i takie na przykład siłownie i tak powoli pustoszeją na rzecz ruchu na dworze (zwłaszcza, że aura dopisuje). Gdyby kwarantanna zaczęła się w maju i trwała do lipca, pewnie tak by faktycznie wyszło, jednak marzec/kwiecień/maj to okres na siłowniach raczej gorący, po styczniowej fali postanowień noworocznych przychodzi fala „pracy nad sobą przed latem”. Drugim argumentem mówiącym o tym, że nie powinno być tak źle, są karnety – przecież niektórzy płacą za cały rok z góry, inni płacą za miesiąc do przodu. Niestety, tutaj też różowo nie jest – pomijając fakt, że miesięczne karnety skończyły się w kwietniu, to rzeczywistość jest brutalna i mało kto traktuje taki wpływ z karnetów jako bufor. Można się przerzucać mądrościami, że każdy powinien mieć zapas, ale nie o tym jest ten wpis. Prawda jest taka, że zdecydowana większość usługodawców zapasu nie ma, zwłaszcza ci najmniejsi, dla których miesięczne wpływy z usług – koszty stałe, to zwyczajnie miesięczna pensja. Sytuacja tych ostatnich jest gorsza niż bezrobotnych z dnia na dzień (bez okresu wypowiedzenia, za to z kosztami stałymi działalności).
Uważam, że największe spustoszenie w tej grupie dzieje się w tej chwili. Ci ludzie realnie już padają, albo mają perspektywę upadku w najbliższych letnich miesiącach które z założenia są dla nich chudsze. Część próbuje przerzucić swoją działalność na online, część prowadzi ją na czarno mimo zakazów, ale zapewne większość już oberwała i zasila właśnie rosnące szeregi bezrobotnych.
Co dalej? Wielu do obecnego biznesu może już nie wrócić, reszta będzie walczyła o przetrwanie na mocno ograniczonym rynku. W większych miastach może się to jakoś zrównoważyć (zmniejszy się i popyt i podaż), ale w małych miastach jak to moje może się to skończyć całkowitym wymieceniem niektórych rodzajów usług. Jeśli w mieście są dwie siłownie, to jedna z nich prawie na pewno się zamknie, a druga najprawdopodobniej mocno obniży standardy w ramach cięcia kosztów. Z bardziej zaawansowanymi usługami jak masażysta może być jeszcze gorzej, chociaż dla tych akurat sportowcy są często tylko częścią klientów (a rehabilitacje i masaże lecznice potrzebne będą dalej). Spora część pewnie będzie też łączyła własną działalność z równoległą pracą w innym zawodzie.
Czy ktoś „zyska”? W pierwszym odruchu chciałem wskazać wszelkich trenerów online, ale po zastanowieniu uważam, że oni też nie mają za dużo szans – przy możliwości kupienia szablonowego planu treningowego albo diety od dużego dostawcy za kilka złotych miesięcznie, mało kto zdecyduje się na dużo droższe usługi lokalnego usługodawcy i wyląduje to w kategorii „fanaberia”.
Wydaje mi się, że ta grupa ludzi związanych ze sportem oberwie najbardziej, jednak równocześnie najszybciej ma szansę zacząć wracać na nogi – taki urok usług.
Dużą niewiadomą dla mnie są zawodowi sportowcy. Z jednej strony ci „lokalni” stracą rację bytu (z braku sponsorów, imprez i nagród które można wygrać), z drugiej bez nich nie ma szans na sportowców na szczeblu krajowym i wyższym, a trudno mi uwierzyć w całkowite załamanie organizacji imprez o randze mistrzostw europy czy świata (Jedynie przy najbardziej pesymistycznym wariancie). Być może jest to ta część działalności sportowej, która ma szansę na jakąkolwiek pomoc ze strony państwa w postaci stypendiów dla najbardziej obiecujących.
Podsumowanie
Przyszłość dla szeroko rozumianego świata sportowego nie wygląda różowo – ale trudno żeby taka była, jeśli wszystko dookoła zapowiada się źle. Jako że sport jest daleko na liście priorytetów, nie wierzę w realną pomoc państwa skierowaną do ludzi których życie i biznes jest od sport uzależniony – będą inne grupy, dla których zabraknie środków, o przytoczonych w tym wpisie nikt nawet nie pomyśli. Czy to znaczy że sport zniknie? Oczywiście nie. Choć zdjęcie z nagłówka wpisu to tylko film, i to związany z inną dyscypliną, to widać, że sport jako taki jest ludziom potrzebny. Musimy się jednak przygotować na spore zmiany i niestety spadek jakości do której przywykliśmy. Najprawdopodobniej dla Triathlonu kończy się era sportu masowego, większą szansę przed sobą ma bieganie, ale i ono nie wyjdzie z tych zmian bez szwanku. A za kulisami tego co dla nas jest pasją i rozrywką, rozegrają się horrory i tragedie ludzi których życie jest od naszego hobby zależne.