– Wstawaj
– Ale mi się nie chce…
– Wyczerpałeś już limit „nie chce mi się” na ten rok, wstawaj.
Cóż, Gosia jak zawsze ma rację. mimo, że na zegarku była piąta z minutami, nie pozostawało nic innego jak wstać i zebrać się do auta. Gosia usiadła za kółko, więc spałem na równi z Martyną. Pobudka w okolicach Jeleniej Góry, ostatnie kilometry i z zaplanowanym zapasem meldujemy się w Szklarskiej Porębie. Odbieramy pakiet, ostatnie przygotowania (tym razem niczego nie zapomniałem!) i pozostało nam już tylko czekać na start.
I… i to by było w zasadzie na tyle. Nie było planów. Nie było ciśnienia. Była chęć pobiegania po górach, zwłaszcza że w Tatrach się nie udało. Dwa lata temu zrobiliśmy tą trasę z Gosią bodaj w 2:37, więc nastawiałem się, że w 2:30 powinienem się uwinąć, ale nawet jakby nie, to nic by się nie stało. I tak sobie stanąłem na starcie, zamiotło nas wszystkich deszczem, ale tylko na moment i ruszyliśmy z błogosławieństwem prezesa Gudosa.
fot. Fotomaraton
fot. Ultra Lovers
Myśli na trasie nie było za dużo, słuchałem muzyki, podziwiałem widoki i robiłem swoje. Gdy już myśli się pojawiały, to wyglądało to mniej więcej tak:
„Aha, podejście robi się zbyt strome – spoko, przejdź w mocny marsz i do przodu”
„O, to już prawie płasko, możesz w sumie zacząć biec. Przecież lubisz biegać po kamolach”
„Nie no, taka tam góreczka, nie będziesz przecież do marszu przechodził”
„No dobra, ta kostka za nawrotką to ostatnie podejście. Marsz, a później już rura do mety”
„Hej, nie pamiętałem, że tu jeszcze jest coś do góry. Ale w sumie to mogę to pobiec, jak już się rozbujałem…”
fot. Fotomaraton
fot. Biegający Foto
I tak jakoś dwie trzecie trasy poszło nie tyle na rozmyślaniach, co zwykłym stwierdzaniu faktów. Zegarek pokazywał, że te 2:30 to nawet z mega kryzysem bym teraz zrobił, w sumie to jakoś tak niepokojąco wszystko szło w stronę 1:5x. Nie, nie niepokojąco. To w sumie też było stwierdzenie faktu. Jakby ktoś odciął mi emocje, albo mocno je przytłumił. W słuchawkach zabanglał dobry kawałek, akurat zbieg zrobił się ostrzejszy. W głowie pojawiła się myśl, że można by docisnąć w rytm muzyki. Rzut oka na zegarek, a tam regularnie wskazania poniżej 4 minut na kilometr. Przyśpieszać z takiej prędkości? 5 kilometrów przed metą? Przecież to nierozważne, nie dotrzymam do końca. Ale w sumie, dlaczego nie, przecież dzisiaj nie muszę rozważnie. Na zegarku zaczęło się pojawiać coś w okolicach 3:10, 3:15. Poczułem, że podeszwy stóp zaczynają mi się smażyć, bo startowałem w triathlonowych asicsach z zapasem miejsca na palce (w sam raz na ostre zbieganie). Zacząłem podśpiewywać „normal people say, na na na na na”***, czym wzbudziłem sporo zdziwienia u mijanych turystów.
Oczywiście efektów nie trzeba było długo wyczekiwać. Ostry odcinek się skończył, a ja zostałem ze skurczami i prawie pięcioma kilometrami do mety. Nic, najwyżej nie dogonię gościa przede mną, na którego miałem chrapkę. Tempo spada w okolice 4:00-4:10 a ja spokojnie odliczam lecące metry. Skurcze są, ale bez szaleństwa, przywykłem już ostatnimi czasy do biegania na granicy całkowitego spięcia. O dziwo bez większego problemu łykam zawodnika przede mną, on chyba był jeszcze bardziej nierozważny niż ja. Siłą grawitacji dotaczam się do trawnika koło dolnej stacji wyciągu. Mijam Gosię i Martynę, dociskam, nawrotka za bramą i ostatni podbieg do mety. Ciut mniej niż półmaraton, ciut mniej niż dwie godziny. Piąte miejsce w M20 oraz 28 OPEN (465 startujących). Tak po prostu.
P.s. Tytuł wpisu to ocenzurowana wersja komentarza Marcina który skwitował wyniki nad wyraz trafnie.
P.p.s. *** to kolejny przykład, że piosenki po angielsku śpiewam w wersjach autorskich.
Testy, testy, testy – X-Bionic
No dobrze, ale jak widać na zdjęciach (a trochę ich wpadło do kolekcji), w Karkonoszach fruwałem w niestandardowych barwach (Gosia z Martyną stwierdziły że ładnie mi w niebieskim). A sprawa wygląda następująco:
W ramach startu w Hardej Suce, Producent odzieży X-Bionic udostępnił części uczestników swoje produkty do testowania. Jako że na Hardej nie dane mi było sprawdzić ich w prawdziwym boju, w tygodniu zwyczajnie nie było kiedy ich odesłać (już odesłałem!), to jakoś tak same nawinęły się na start w Karkonoszach.
Paczuszka którą otrzymałem, dwie pary spodenek + koszulka, to bagatela 1160 zł (patrząc po cenach sklepowych). Nie miałem dotychczas okazji, aby wbić się w tak luksusowe wdzianko, więc głupio było nie skorzystać. A nóż okaże się, że same biegają? Do tego ostatniego miałem raczej sceptyczne nastawienie, ale mimo to byłem ciekaw, co w trawie piszczy.
Komplet miałem okazję przetestować na treningu rowerowym, biegowym, w wodzie i na rowerze (na Hardej), a w miniony weekend również na Karkonoskiej połówce. Ciepło, umiarkowanie, deszczowo i wietrznie, więc w sumie w różnych warunkach, przy różnych prędkościach. Nie jest źle, jak na TotalnyBrakCzasu.
Od razu mówię: same nie biegają. Nie pojadą też same na rowerze i (niestety) nie popłyną. Niemniej, nie można im odmówić zalet, których poniżej:
- Obcieranie. A raczej jego brak, mimo skomplikowanej struktury materiału (koszulka od spodu wygląda jak haftowana, z masą miękkich nitek). Uwieranie, odparzenia, obtarcia i tego typu przyjemności zdecydowanie nie powinny się pojawiać. Zwłaszcza spodenki, wstawione pod poduszkę kombinezonu TRI sprawdziły się super (a tego typu ciuch od dawna był dla mnie problemem).
- Producent pisze o celowym dogrzewaniu receptorów w celu przyspieszenia pocenia. Potwierdzam, występuje. Jadąc na rowerze miałem odczucie, że pocę się jak głupi, a równocześnie nie czuję, żeby było mi gorąco. W połączeniu z ruchem powietrza, do końca mocnego treningu nie poczułem efektu przegrzania.
- Kompresja. Nie tak wyczuwalna jak w opaskach na łydki czy uda, za to działająca niejako w tle. Spodenki trzymały wszystko (czytaj – tyłek i uda) w miejscu, a równocześnie nie utrudniały ruchu i nie powodowały uczucia skrępowania. Ciekaw jestem działania wersji z długimi nogawkami w porównaniu do opasek na łydki.
- Wygląd. Gusta są różne, ale obiektywnie patrząc ciuchy X-bionic są zwyczajnie fajne. Wysoka jakoś wykonania, dynamiczny wzór i wyraźne kolory sprawiają, że całość przykuwa spojrzenie. Tak więc jeśli chcesz szpanować na starcie (na mecie to już niestety zależy również od poziomu sportowego), to ten produkt jest dla ciebie.
Niemniej, tak jak napisałem, ciuch sam biegać nie chce (cholera…), mimo wysokiej jakości, dobrej termoregulacji i bajeranckiego wyglądu, to dalej są tylko spodenki i koszulka. W dodatku, w moim wypadku okazało się, że koszulka jest ciut za ciepła na bieganie latem – jeden z treningów biegowych skończyłem z temperaturą ciała powyżej 38 stopni… myślę, że koszulka jako samodzielna warstwa na górę sprawdziła by się jesienią, ostatecznie przy starcie nocą. Nie umiem również nic powiedzieć o wytrzymałości, choćby w kontekście biegania z plecakiem (myślę, że jak przy większości sportowych ciuchów, może to być problematyczne). Mimo to, jak pisałem, nie mam słowa zarzutu do jakości wykonania.
Tak więc, jeśli stać cię na wydatek rzędu 700 zł za komplet i nie masz dylematu odnośnie barw klubowych, to propozycja X-bionic jest warta rozważenia. Chociaż nie zrobią za ciebie Ironmana, to dostaniesz wysokiej jakości produkt który dobrze się prezentuje i nie zaskoczy przykrą niespodzianką w połowie trasy.