To znowu ja, Martynka. Dawno nie pisałam, ale w sumie to nie było o czym, bo Tatko skutecznie unikał startowania. Ale w końcu przyszła impreza, której uniknąć nie mógł. Zwłaszcza, że namówił mamę, żeby też startowała!
Rodzice bardzo się bali tego startu. Bali się w zasadzie o wszystko. Nawet o mnie, że nie wytrzymam takiego wyjazdu. To już lepiej myśleliby o sobie, ja tam nie startuję – jeszcze (Tatko mówi, że sprawdzał, nie ma pianek do pływania dla dwumiesięcznych dziewczynek). Podobno mnie to się wszyscy boją i nikt nie chce ze mną zostać sam na sam. Jedna ciocia Iwona się zgodziła. Tatko mówi coś, że „miała jaja”, ale ja go nie do końca rozumiem… w każdym razie nie wiedziałam, że ludzie to się wszystkiego tak bardzo boją. A już całkiem to bał się Tatko, jak wieczorem przed wyjazdem wyszło, że nie ma roweru dla Mamy. Coś chyba czuł, że nie będzie zadowolona ze startu na szosówce… W końcu w sobotę z samego rana pojechaliśmy po ciocię i do Powidza.
Na miejscu byliśmy akurat. Zgodnie z regulaminem, Tatko odebrał pakiety do 11:00 (dokładnie o 10:59) a ja mogłam z ciocią posiedzieć nad Jeziorem. Ten Jezior to fajna sprawa, taka bardzo duża wanna. Tylko chyba ktoś nalał zimnej wody, bo rodzice się krzywili jak wchodzili do wody. Tatko mówi, że takich Jeziorów jest dużo na świecie, ale ten jest czysty i ładny. A Mama mówi, że za rok pobędziemy z Jeziorem trochę dłużej, tak kilka dni.
Jezior jak się patrzy
W końcu zrobili dużo różnych rzeczy przy aucie (ten triathlon to strasznie skomplikowana sprawa), Tatko poskładał rowery i poszliśmy na start. Nad Jeziorem rodzice wzięli moją pieluszkę żeby wytrzeć okulary, dostałam mokre całusy (brrr) i poszli. Ja zostałam z ciocią. Mówi, że miałam kolkę. Albo czkawkę. W sumie to sama nie wie (ja też nie wiem!), ale przez pół godziny bardzo się wierciłam. Ja tam nie wiem, po prostu krzyczałam do rodziców, żeby ich ten Jezior nie zjadł.
Tatko mówi, że nie miał wielkich planów na te zawody. Że jest bez formy (bardziej niż zawsze), że nie pływał w tym roku, że rower niezrobiony i tylko bieganie jako tako… że ma tylko jeden plan – jak na finiszu będzie trzeba mocno biec, to pobiegnie. Podobno pływanie bez soczewek okazało się nie takie złe, za to już pułapek piaskowych na rowerze za bardzo nie widział. Zsiadając z roweru, jak co roku, miał skurcze, ale tym razem na trasie biegowej nie musiał się zatrzymywać. No i wreszcie było tak, jak sobie wydumał – na ponad kilometr przed metą poczuł na plecach JEGO oddech. ON był szybki, dystans do Tatka się zmniejszał. Tatko podkręcił tempo. ON chyba też. Tatko wyprzedził jakiegoś zawodnika, chyba z innego dystansu, chwilę później ON też go wyprzedził. I jeszcze dwie osoby. Tatko pomyślał „wóz, albo przewóz” i dorzucił do pieca, licząc że wytrzyma do mety. Wytrzymał, a ON nie dogonił. Bo Tatko to lubi mocny finisz.
Ale Tatko jak Tatko, to co wyczyniała Mama, to dopiero było coś! Przed startem bała się pływania, a mówi, że nigdy nie pływało jej się lepiej. Ja tak sobie myślę, że to wszystko to zasługa tej mojej pieluchy, którą wytarli okulary – bez dwóch zdań. Po wyjściu z wody Mama dzielnie wsiadła na szosówkę. Tak, Tatko miał rację, że będzie jej ciężko. Piasek i rower szosowy średnio idą w parze. Ale Mama mówi, że ten rower i tak był o niebo lepszy, niż rok temu. Gdzie trzeba, Mama zsiadła, popchała i jechała dalej. Tatko widział i potwierdza – parła do przodu! Gdy skończyła rower, czekaliśmy już z Tatkiem i ciocią na początku biegu. Pobiegli razem i Tatko mówi, że nie musiał Mamy motywować – sama zasuwała. Tatko chyba liczył na spacer, bo skurcze miał w nogach, a tutaj znowu kazali mu biegać. Metę przebiegli trzymając się za ręce. Ja nie widziałam, bo ciocię wyprzedzili i nie zdążyliśmy na metę. Bo Mama to jest szybsza, niż wszyscy myślą. I chyba już myśli o powrocie do regularnego startowania.
Nie tak dużo tych MAXiaków jak rok temu, za to jak utytułowani!
A Ja? A ja pogadałam z ciocią Iwoną i posłuchałam co ma do powiedzenia Jezior (Fajny jest, tylko wieje od niego trochę). Podobało mi się, tylko po wszystkim byłam bardzo zmęczona, tak jakbym jednak z rodzicami zrobiła te zawody. W sumie dali mi za to medal, więc chyba też tak myślą.
To pisałam ja, Martynka!
P.s. Aaaa, Tatko mi kazał jeszcze powiedzieć, że jako MAXiaki w końcu, po czterech latach, stanęli na podium drużynowo (i to na drugim miejscu!). Praca drużyny procentuje! I chyba Tatko czuje się zagrożony, wujek Romek był na mecie tylko chwilę po nim.
P.p.s A Mama mówi, że mam powiedzieć (bo jakoś nie powiedziałam), że Tatko był pierwszy w swojej kategorii, a Mama druga. W sumie to ważne!