Spowiedź

Długo zbierałem się do tego wpisu. W zasadzie to początkowo nie chciałem o tym pisać. Ale z czasem doszedłem do wniosku, że jest to temat, który mocno rzutuje na moje uprawianie sportu, więc warto go przeanalizować – choćby po to, żeby ktoś inny mógł korzystać z wniosków.

w styczniu 2016 roku rozstałem się z Aśką. Choć początkowo nie wyglądało to bardzo źle (jeśli rozpad małżeństwa może nie wyglądać bardzo źle), to na dzisiaj doświadczam najgorszej wersji rozstania – od września toczy się rozprawa sądowa która ma ustalić, kto jest winny tego rozstania. I pomimo, że nie jest to już piekło, które przechodziłem przed rozstaniem, to nie mogę powiedzieć, żeby ostatnie miesiące były łatwe. Wczoraj miała miejsce kolejna rozprawa. Pierwotnie miała być ostatnią – chciałem móc dzisiaj napisać, że mam to wszystko za sobą. Niestety jednak, temat przeciągnie się o kolejne 3 miesiące. Widać tak być musi. 

Pomijając wszystkie inne konsekwencje tego co się dzieje – wpływa to też na mój sport. Aśka twierdzi, że sport był moją ucieczką od problemów w domu. Nie ma racji – sport jest moją pasją. A jedyny związek z problemami jest taki, że problemy niszczą pasję. Mimo, że kocham to co robię, straciłem ostatnio głowę do sportu. Najbardziej doświadczyłem tego na Zamieci, która była między piątkową a poniedziałkową rozprawą – mój mózg powiedział mi po prostu „pas”.

Znam takie uczucie, które pojawia mi się czasami na mecie długich, trudnych zawodów. Człowiek jest głodny i zmęczony, ale tak naprawdę nie ma sił ani jeść, ani nawet spać. W takich chwilach siedzę i patrzę się w przestrzeń. Uczucie głodu nie wystarcza, żeby zmusić się do jedzenia. Tak mógłbym dzisiaj opisać moje podejście do sportu. Jestem na głodzie, wielkim głodzie. Ale nawet głupie przełknięcie pięciu kilometrów wymaga ode mnie zmuszenia się. I nawet jeśli po treningu czuję się lepiej, to uczucie niemocy nie mija.

Jakiś czas temu pewien człowiek powiedział mi, żebym przestał się szarpać. Że skoro trenuję z bólem raz na dwa tygodnie, to lepiej żebym zdjął sobie ten temat całkiem z głowy i naprawdę zgłodniał. Nie wiem, czy to coś zmieni. Mam wrażenie, że dopóki nie zniknie to, co rozwala moje życie, dopóty nie uda mi się pójść dalej. I refleksja która naszła mnie w związku z tym wszystkim, jest następująca:

„Szukając sposobu, aby być lepszym sportowcem, warto się zastanowić, czy nie hamuje mnie coś, co leży poza sportem”

Postscriptum:

To nie jest tak, że moje życie to obecnie jedna wielka rozpacz. W całym tym rozwodowym cyrku wspiera mnie Gosia, a już za moment na świecie pojawi się Martyna, od której któregoś dnia usłyszę magiczne słowo „tato”. I żadne przykrości nie zepsują mi tej radości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *