Kto by pomyślał, że przychodząca wcześnie wiosna okaże się tak nastrajająca do przemyśleń? Myśli Marcin, myśli Wolny, myślą i inni. Myślę i ja, bo mnie też jakoś tak chwyciło zadumanie. I z tematów, które mi się przewalają przez głowę, jeden powraca nieustannie.
Przed startem, w którym Kowalczyk zdobyła złoty medal, Robert Korzeniowski (opieram się na przekazie z mediów) rzucił zdanie „mamy prawo być rozczarowani” tym, co robi Justyna. Mniejsza o to, co myślę o startowaniu w takim stanie, mniejsza o to, co sądzę o Justynie. Nawet mniejsza o to, że Robert jest dla mnie jednym z większych sportowych autorytetów – ale czy naprawdę mamy prawo „być rozczarowani”? Niechby jej nawet nie wyszło, niechby dobiegła ostatnia, w mękach, pokonana, niechby nie dotarła do mety. To dalej będzie najlepsza biegaczka narciarska w historii Polski i jedna z najlepszych w świecie. Czy ktokolwiek z nas, tych siedzących na kanapie i tych którzy próbują sił w sporcie, może jej zarzucić? Może Robert może, ale ja się z mojej pozycji nie podejmę takich zarzutów.
Rozumiem, że sport to emocje, również dla widzów (sam przecież nim jestem). Ale podejście „nie postarała się”, „skopał”, „ale lipa, mógł być lepszy” a nawet standardowe już nazywanie naszych piłkarzy „sierotami” jest dla mnie… no, niefajne. Wierzę, że każdy, albo przynajmniej zdecydowana większość z tych ludzi włożyła masę pracy i poświęcenia w to, co robią. I nawet jeśli zajmują na olimpiadzie ostatnie miejsce, to i tak są w grupie kilkudziesięciu osób na świecie, które są najlepsze w danej dyscyplinie. Może warto sobie o tym przypomnieć, zanim zaczniemy kląć, jak jednemu czy drugiemu powinie się noga.