Wrocławska Dycha – edycja II

„Miało być”. Cholernie często powtarzane stwierdzenie wśród sportowców. I chyba nie tylko sportowców. Plany lubią mieć to do siebie, że planami pozostają.

Jak po biegu powiedziałem Pawłowi, że zrobiłem dychę w 42 min, to podsumował mnie bardzo krótko – „gdybyś się nastawiał, że zejdziesz do 42 min, bo byś się teraz cieszył”. Z perspektywy czasu widzę, że miał dużo racji. W końcu to poprawa wyniku sprzed miesiąca  o 90 sekund lepiej niż jeszcze miesiąc temu. A jednak czuję niedosyt.

Zawody te po raz kolejny nie miały szczęścia do pogody. Było zimno, w nocy spadł śnieg a wiatr był jeszcze mocniejszy niż w pierwszej edycji. Na drugiej pętli nawierzchnia była już tak rozbita, że trzeba było uważać, gdzie się stawia nogi. Mimo to zwycięzca pokazał, że da się biegać – wynikiem poniżej 36 min poprawił rekord trasy po ponad półtorej minuty.

Oj, mocna ekipa się zjechała tym razem, nie ma co. Miesiąc temu z takim czasem byłbym 8. teraz wylądowałem na 35. miejscu. Cieszę się, że poziom imprezy rośnie – jest motywacja do dalszego rozwoju. Tylko niech ktoś w końcu zapewni ładną pogodę!

Rzecz która naprawdę mnie cieszy, to finisz. Ostatnim zrywem chwyciłem jeszcze zawodnika który wydawał mi się „poza zasięgiem”. Znaczy, że warto walczyć do końca (nawet jeśli później wychodzi się w taki sposób na zdjęciach) –  a nóż nie zauważy i da się wyprzedzić…

I co dalej? Cóż znowu „miało być”. Miałem teraz ostro trenować przed RDSem, coby dotrzymać kroku Sebastianowi, a tymczasem siedzę opatulony kocem i walczę z jakimś wrednym zapaleniem gardła. Na wczorajszych badaniach miałem tętno spoczynkowe na poziomie 78…  Miejmy nadzieję, że dzisiejsza domowa kuracja postawi mnie na nogi.

 

2 komentarze Dodaj swoje
  1. Panocku, ładnie! Ja dychę biegnę dopiero 21.04., marzy mi się złamanie 40, zamierzam mocno trenować, zobaczymy, czy się uda..:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *