Zaległem na kanapie po smacznym obiedzie. I nagle w głowie zaświtała mi myśl „przecież to dzisiaj! Ciekawe, gdzie w tym roku?” Mowa o Mini Nocnej Masakrze, w której wystartowałem po raz pierwszy w 2009 r. Od tamtej pory darzę imprezę dużym sentymentem. Szybko, blisko, tanio i fajni ludzie – czego chcieć więcej?
Ale wracając, tak sobie siedząc na tej kanapie rzuciłem w powietrze że „to dzisiaj”. Zarówno Asia jak i Artur podchwycili, więc zebrałem się na górę i uruchomiłem komputer. „Zamek w Wojnowicach” – kurcze, od kiedy mamy most, to to jest rzut beretem! Ostateczna decyzja – jedziemy z Arturem. I dalej już poszło:
16:10 – decyzja
16:45 – wyjazd
17:10 – po lekkim zagubieniu (a jak!) docieramy do bazy i zapisujemy się.
17:50 – odprawa
18:00 – start
Ah, zapomniałbym dodać – Artur nie miał wcześniej kontaktu z zawodami na orientację, w dodatku biegiem pokonał jednorazowo najwyżej 10km, więc nastawialiśmy się na spokojne truchtanie bez spiny. Mimo to, gdy pad sygnał do startu, pobiegliśmy z resztą zawodników, którzy wybrali nasz wariant. PK2 wchodzi z lekkim zawahaniem, a przy wyjściu nie przypilnowałem kierunku i musieliśmy lecieć na PK1 trochę na czuja. Wychodzi, że dawno nie miałem mapy w ręku. No i warto by wcześniej ustalić z Arturem, co znaczy „prawie północ z delikatnym wschodem”. Mimo to w prowadzącej ekipie podbijamy kolejno PK1 i PK3, ten ostatni znowu z lekkim zawahaniem. I w tym momencie nastąpił dziwny rozłam, bo większość ludzi uderzyła, na moje oko w stronę PK5. Nieco niepewny ruszyłem swoim wariantem, (jak się później okazało, też nie do końca poprawnym) w stronę PK4 i po drobnej korekcie podbijamy punkt. Do teraz nie wiem, kto był na tym punkcie pierwszym, bo dookoła nie widzieliśmy nikogo.
PK5, PK6, PK7 i PK8 poszły bez problemów, za to w samotności – była okazja do pogaduch o życiu i śmierci. W nogach już połowa trasy wychodzi też, że mamy połowę punktów. W okolicach PK8 mija nas z przeciwnej strony zawodnik, i to nie byle kto bo Irek Waluga. Opędzlował rok temu trasę łączoną, spychając z pierwszego miejsca MOD-Xów. Nie o tym jednak myślałem w tamtym momencie, wolałem się skupić i nie walnąć jakiejś nawigacyjnej gafy. Drogę do PK9 skracamy polem, jednak dość zachowawczo, najpierw dobiegając do granicy lasu. W momencie gdy wpadam na pole, dzwoni Asia, więc nawiguję trochę nieświadomie. Podbijamy punkt i skołowany nie do końca wiem, gdzie biegniemy. Chwilę zajmuje nam dotarcie do drogi na południu, za to dalej idzie już gładko. Na PK10 wbijamy po zarośniętym stoku, kierowani światłami ekipy idącej w przeciwnym kierunku. PK11… nie wiem, nie pamiętam, ale podbiliśmy go ;). Do 12stki przelot pod wiatr – ze zdziwieniem przypominam sobie, że przecież warunki powinny być nietęgie. A tu proszę, taki kawał, a nas dopiero zaczęło zawiewać. Lampion widoczny bez problemu. Za to przed PK13 znowu rozkojarzył mnie telefon i na punkt wpadamy przypadkiem – akurat odchodził od niego inny zawodnik. Gdyby nie to, pewnie pobieglibyśmy do następnego skrzyżowania. Podbijamy karty i biegniemy, bo w końcu jest za kim. W dodatku do mety już niedaleko. Podkręcamy tempo i na PK14 meldujemy się przed konkurentem. Wybiegamy, do mety jeszcze dwa punkty i…
I gubi mnie pośpiech. Źle odczytuję mapę i skręcam za bardzo na południe. Nie możemy znaleźć wzgórza które jest na mapie i bezradnie stajemy w środku lasu. W końcu dociera do mnie co zrobiłem, ale teraz już nie tak łatwo to naprawić. Wbijamy się na jakieś wzgórze, wpadam po pachwinę w dziurę w ziemi (?!), punktu jednak nie ma. Namierzamy się ponownie i jeszcze raz. W końcu decydujemy się zbiec trochę na południe drogą, którą odnaleźliśmy. „Dobra, to ty idź drogą, a ja na wszelki wypadek pójdę górą” – wchodzę i… wpadam na punkt. Więcej szczęścia niż rozumu. I jakoś nie do końca zgadza mi się teren dookoła. No, ważne, że jest. Teraz pędem do PK16. Dopadamy wału, biegniemy szukając skrzyżowania. Z naprzeciwka pojawia się światło, to nasz konkurent. Mówi, że punktu nie ma. Wbiegamy na krzyżowanie wałów, szukamy we trzech i fakt niezaprzeczalny – punktu ni ma. W końcu decydujemy się biec w stronę bazy, najwyżej będziemy walczyć o BPK. Na następnym skrzyżowaniu wisi sobie grzecznie i czeka. Dochodzimy do wniosku, że został źle rozstawiony, co potwierdził później organizator. Krótkie pytanie o ściganie, kolega twierdzi, że leci swoim tempem, za to Artur chce gnać! No to rura do mety! Podkręcam tempo, jest teraz naprawdę fajnie. Wypadamy na asfalt, pilnuję się, żeby namierzyć bramę, przebiegamy przez mostek i… meta.
Ostateczny wynik – 13,2 km na liczniku, komplet 16 punktów i 1h 42min czasu. Ładnie, biorąc pod uwagę, że miała być rekreacja. Kiepsko, biorąc pod uwagę, ile zmarnowaliśmy na ostatnich punktach. Irek dołożył nam 31 minut, a my ostatecznie zajęliśmy 14. miejsce na 122 osoby. Artur skomentował – „zaczyna mi się to podobać!” – więc kto wie, może załapie bakcyja… 😉
Chwila rozmowy z Irkiem, chwila przy ognisku. Trochę dłuższa chwila rozmów z MOD-Xami, trochę cukierków od organizatorów (znowu zjadłem więcej, niż przysługuje). W końcu decydujemy się wracać. W domu meldujemy się o 21.00. W głowie mi się nie mieści, że można tak szybko opędzlować zawody…Za rok obiecuję zająć się tematem wcześniej, niż na dwie godziny przed startem. I zdążę spakować rower na drugą trasę 😉