Tydzień temu w internecie pojawiła się wieść: Reebok szuka biegaczy do reklamy! Ten news, wydawało by się, mało istotny, jakoś na mnie zadziałał. Może to pokusa wyrwania się z wiru który mam ostatnio? Albo chęć wycieczki do Warszawy? Może… ale najpewniej było to wspomnienie gry w teatrze, gdzie i kamera nie była mi obca. Niezależnie od motywów – podjąłem szybką decyzję „Jadę”. A dzięki temu macie okazję poczytać co nieco o takich imprezach 😉
A dokładnie, to „Jedziemy”, ponieważ jak się okazało, Asia mogła mi towarzyszyć. Bardzo wczesnym porankiem (kurcze, to ostatnio standard w moich wyjazdach), zapakowaliśmy się do naszej cytryny i ruszyliśmy do Stolicy przez duże „S”. A musicie wiedzieć, że jedzie się teraz do niej z Wrocławia naprawdę sprawnie – najpierw AOW przeciągnięta aż za Syców, a później Piękna droga z Piotrkowa… ahhh, gdzie te czasy, kiedy kląłem na wszechobecne remonty? No, ludziska, mówię wam – miodzio. Spokojnym tempem, bez szarpania, za to ze śniadaniem na trasie, meldujemy się na miejscu o 11.00 am.
Właśnie, miejscu… Niby wiedziałem, czego się spodziewać. Barak na terenie warszawskiej Czołówki. I tyle. No bo po co więcej? Ale mimo wszystko jakoś tak dziwnie… Śmietnik, kawałek popękanego podjazdu z płytek i pokraczny budynek o obdartych ścianach. Do rozpoczęcia jeszcze dwie godziny, ale nie jesteśmy pierwsi – czeka już gość z trójmiasta. No nic, drugi też mogę być, dlaczego nie. „Ciekawe ile osób było wczoraj…” Kolega wygląda mi bardziej na aktora, niż biegacza (później wychodzi, że jest to instruktor fitness). Z czasem pojawiają się kolejne osoby, im dalej, tym więcej jest dziewczyn. Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że trochę tu nie pasuję… W końcu dociera ktoś z organizatorów i rozdaje formularze, a moje podejrzenia się potwierdzają – większość to stali bywalcy castingów, zawodowi i pół-zawodowi modele. Asia rozpoznaje nawet niektóre dziewczyny z reklam. No bo w sumie… trzeba być biegaczem, żeby grać biegacza w reklamie? No właśnie 😉
Mimo to uśmiecham się pod nosem. Fajnie się słucha przerażenia w głosie, gdy ktoś mówi „to ja mam tam biegać sprintem?! I jeszcze robić pompki?!” Oj, żebyście to słyszeli… Wychodzi Pan z kamerą, za nim Pani organizator i zaczynają sprzeczkę o ujęcia. Trochę dziwne, biorąc pod uwagę, że to drugi dzień zdjęć, ale nie od dziś wiem, że artyści to ludzie chaosu. Jeszcze trochę tego zamieszania później i okazuje się, że część już zaczęła… w środku baraku. Udaje mi się wbić do środka, „w końcu byłem w kolejce”. Wchodzę, a wspomniany instruktor fitness kończy biegać na bieżni. Za nim pakuje się dziewczyna która przyszła po mnie. Dodaję trochę swojego chaosu (a co, też jestem „Artysta”!) i ustalam, że jestem po niej. No i tu się robią schody – dziewucha przedstawia się po angielsku do kamery. Nooo, tego nie było w programie… kurcze, ale tak na żywca? No nic, twarda mina profesjonalisty i jedziemy dalej. Dziewczyna próbuje robić ćwiczenia, jakiś chłopak ją instruuje. To też kandydat, ale chyba wie lepiej, jak to ma wyglądać i instruuje nawet organizatorkę. Całość kończy się na bieżni. Fiu, fiu, moja kolej.
Zaczynamy od „wizytówki”, mam się przedstawić i powiedzieć o moich osiągnięciach sportowych. Mówię, że z tymi osiągnięciami, to po angielsku będzie problem… ustalamy, że powiem po polsku. Obrywam za brak uśmiechu, robimy powtórkę. W końcu robię szczękościsk i „zaliczone”. Teraz pora na ćwiczenia. Widać robię to bardzo źle, bo chłopak przerywa, wstaje i pokazuje wszystkie po kolei. Wiecie co? Nigdy nie robiłem tak dziwnych przysiadów. Ale ok, klient nasz Pan. Wskakuję na skrzynię, robię kilka „pompek” a potem „przysiadów”. W końcu słyszę „dobra, może być, teraz na bieżnię.
Podchodzę i gość woła za mną „pamiętaj, chodzi o dynamikę, ma być praca nóg i praca rąk”… „ustaw na 11km/h i lecisz”… … … … ok, udało mi się nie roześmiać. dyskretnie podkręcam bieżnię do 12km (jak dam więcej, to się połapią!) i staram się dopasować do tego wymachy rękami. Nawet coś z tego wychodzi, na sali absolutna cisza (do teraz nie wiem, czy to dobrze, czy źle) – słychać tylko bieżnię i uderzenia nogami o taśmę. w pewnym momencie słyszę „ok, dość”. Teraz na dwór i kręcenie w plenerze.
Tu już dużo mniej skomplikowane polecenie. Lecę sprintem do końca podjazdu, zawracam i tyle. Potem to samo w innym ujęciu. Właśnie kończy znajomy instruktor. Ależ on zamiata tymi rękami… moja kolej, raz, dwa i koniec. I już. Tyle. Finito. Ah, jeszcze zaczepiam organizatorkę, że w formularzu nie podałem swoich wymiarów i numeru kołnierzyka. „jak coś, to zadzwonimy”. Bye
Nie wiem, czy zadzwonią. Pewnie nie. Ale za to mogę się szczycić, że prawdopodobnie byłem jedynym biegaczem w ekipie którą tam widziałem. I przypomniałem sobie jak to jest być przed kamerą. I jeszcze po wszystkim spotkałem dwie znajome twarze (jedną która na moment wróciła z Izraela, oraz drugą, z Jeleniej Góry, z którą widać najłatwiej spotkać się daleko od domu :P). Wyjazd zaliczam do udanych.
I tylko współczuję mieszkańcom stolicy – wyjazd w godzinach szczytu z Złotych Tarasów na Janki… jak można żyć w takim mieście? Po raz kolejny doceniam moją wrocławską dżunglę…
Hahah, niezła historia:D No nie powiem, fajnie byłoby Cię zobaczyć w reklamie, a co!:)
A z tymi wyjazdami to nie jest tak źle, trzeba tylko omijać godziny szczytu i… nie jeździć tak jak wszyscy;) Trzeba było wyjechać na Poznań do A2, nią do DK50 i obwodnicą Żyrardowa docierasz do Gierkówki – to najszybsza droga wylotu na Wrocek obecnie.
Nooo… Krasus, jak znowu będę w stolicy, to będziesz miał okazję zabawić się w radio-nawigację 😉
Poza tym, odniosłem wrażenie, że tam stały wszystkie skrzyżowania w każdym kierunku, więc wolałem nie pakować się w jeszcze większy syf 😛
Wyjazd na Janki jest zapchany ze względu na budowę POW (Południowa Obwodnica Waw), gdybyś kiedyś coś tu potrzebował śmiało atakuj, chętnie pomogę:)