Mimo iż w rękach mam drugie wydanie z 1991 r. próżno w nim szukać numer ISBN czy nawet nazwy wydawnictwa. Dane które udało mi się znaleźć:
Wydawnictwo: Opcja
Ilość stron: 127
TIN: T01212376
Liczę, że ten wpis będzie pierwszym z serii – zwłaszcza, że ostatnio nadrobiłem zaległości w powiększaniu biblioteczki sportowej. Na pierwszy ogień poszła książka Teresy Zarzeczańskiej-Różańskiej, „Kraulem przez kanał La Manche i dalej”.
Na tytuł ten wpadłem przeglądając blog tego pana, gdy robiłem rozeznanie na temat pływania na długich dystansach. Pachniało głębokim PRLem, a cena nie napawała optymizmem – skoro można ją kupić za 3 zł na allegro, to znak, że nie cieszy się wielką popularnością. Mimo to postanowiłem zaryzykować i już po kilku dniach mogłem rozpocząć lekturę.
Pierwsze strony ku mojemu rozczarowaniu potwierdzały wcześniejsze nastawienie. Niewiele wnoszące historie z dzieciństwa Pani Teresy, która styl pisania miała raczej toporny i ciężki – ale w końcu to pływaczka i nauczycielka matematyki, a nie pisarka. Jednak już po chwili robi się ciekawiej, po początkowych „trenowałam, zrobiłam, wygrałam” życiorys bohaterki zaczyna się komplikować, a mi kawałek po kawałku opada szczęka. Nie zdradzając fabuły, powiem tylko, że samo przepłynięcie kanału, to raptem mały wycinek całej historii, taki wierzchołek góry lodowej. Trudno mi znaleźć inne źródła na temat tych wydarzeń, dlatego muszę zaufać pani Teresie i jej opisowi, nawet jeśli to o czym pisze wydaje się nieprawdopodobne. Z drugiej jednak strony przygody które ją spotykały wpisują się w PRL-owską rzeczywistość i po raz kolejny uświadamiają mi, jak mamy dzisiaj łatwo.
O samym kanale
Choć jednak największe wrażenie zrobiła na mnie droga Pani Teresy, nie można zapominać o sportowym temacie książki. Próba przepłynięcia kanału wydaje mi się szaleństwem. Wolałbym przebiec 100 kilometrów. Po górach. Zimą. W dodatku bez supportu. Moim zdaniem byłoby to łatwiejsze do zrobienia niż wspomniany Kanał. Zresztą, spójrzcie sami:
Dystans 33 kilometrów sam w sobie nie wydaje się nieosiągalny. Sam jako niezbyt wprawny pływak zrobiłem w poprzednim roku 10 kilometrów w otwartej wodzie i nie wspominam tego jakoś szczególnie źle. Ze względu jednak na warunki pogodowe i błędy w nawigacji długość trasy potrafi się zwiększyć nawet do prawie pięćdziesięciu (!) kilometrów. wyobraźcie sobie, że ktoś na ultra zwiększa wam dystans o ~50% i jak się wtedy czujecie…
A dalej jest tylko gorzej. Pomiary podają, że woda przy dobrych warunkach ma 15 stopni, a pływanie w piance jest traktowane jak wchodzenie na szczyt z tlenem – niby można, ale po co to komu? 😉 Nigdy nie smarowałem się lanoliną czy jej współczesnymi odpowiednikami, ale wątpię żeby zastępowały one chociaż 1 cm neoprenu. Wszelkie smarowidła słabo też chronią przed solą, a tej w wodach kanału jest wyjątkowo dużo (ponoć nasz Bałtyk się chowa). Jeśli w tej chwili zapiekła was skóra, to pomyślcie, co taka ilość soli robi z waszym przełykiem i żołądkiem przez kilkanaście godzin pływania… bleh. Ostatnią trudnością, jeśli poprzednich było mało, są fale, które przy załamaniu pogody zmieniają wodę w wirującą pralkę. To właśnie fale, razem z ruchem przypływów i odpływów są najczęstszym powodem wydłużenia dystansu, czy to spychając śmiałka na boki, czy wręcz odsuwając go od brzegu. Nie wiem jak wy, ale ja tam wolę jednak „proste” bieganie po górach.
Podsumowanie
Kraulem przez Kanał La Manche to pozycja nie dla każdego, nijak się bowiem nie ma do współczesnych książek o sportowcach. Nie znajdziesz tutaj pięknych zdjęć, nie ma też głębokich analiz, tabelek i masy liczb. Nie jest to też poradnik, ani dla pływaków, ani dla ultrasów. Jeśli jednak masz wątpliwości w dążeniu do swojego celu w życiu, jakikolwiek by on nie był, to ta lektura niewątpliwie daje motywacyjnego kopa. Biorąc poprawkę na wiek książki, dostaje ona u mnie mocne 4/5.
Deser
My tu gadu gadu o tym, jak ogarnąć pływanie przez Kanał w jedną stronę, a historia w międzyczasie toczy się dalej: