Podsumowań czas…

Działo się. W zasadzie jak co roku. W zasadzie od 2009 roku, kiedy poczułem miętę do ultra, nie mogę narzekać na nudę. Nawet jeśli jakiś pułap wariactwa stawał się już normą, znajdowałem coś, co znowu przyprawiało rodzinę i znajomych o pukanie się w głowę. I ten rok nie był wyjątkiem.

Raz

Biegowo ten rok poszedł w jakość. Podkręciłem wyniki na 5, 10, 21, 42 i 50 kilometrów. Zaliczyłem dziesiąty i jedenasty maraton w życiu, wziąłem udział w biegu „prawie dwunastogodzinnym” i ukończyłem Przejście Kotliny – najdłuższy pieszy start w moim dorobku. Co ciekawe, znowu zaprocentowała forma zrobiona zimą. Do tego ponownie wyszło podbicie poziomu w drugiej części lata. Widać już tak mam, że te okresy pasują mi treningowo. Trzy godziny na maratonie nie pękły, ale dla mnie liczy się, że ta bariera padła w mojej głowie. Ta i kilka innych (bieganie poniżej 4:00 min/km). Podstawowy wniosek po sezonie: praca nad szybkością daje wymierne korzyści.

Dwa

Ten sezon był pierwszym z trzech kroków w projekcie Dwa Koła. I choć sam projekt jest bardzo mglisty, to ten pierwszy krok można zaliczyć do udanych. Świnoujście i 320 kilometrów asfaltowej udręki w deszczu, to coś, co na długo zostanie w mojej pamięci. Cel był prosty – stanąć na mecie. A że przy okazji po dwunastu godzinach walki wpadła wygrana w kategorii wiekowej… to tylko dobry znak na przyszłość. Niestety, po kilku miesiącach okazało się, że Świnoujście nie dało mi upragnionej wejściówki na imprezę w 2016 – trochę to komplikuje sprawę, ale na szczęście nie zamyka tematu. Niedługo zdradzę coś więcej, a w ramach podsumowań – tyle.

Tri

A w zasadzie Tri + jeden. Trzy połówki i olimpijka. Poprawa wyniku w Karkonoszach o ponad pół godziny, a chwilę później pudło w kategorii wiekowej w Powidzu. Potem chwila przerwy i znowu dwa start z rzędu – Poznań i Gdynia. Oba strasznie udane, oba trafione na górce formy i we właściwym nastawieniu psychicznym. I choć podobnie jak w bieganiu, magiczna granica pięciu godzin nie pękła, to głowa jest już na to gotowa. I myślę, że pójdę dalej, niż po prostu czwórka z przodu.

Cztery? Pięć?

No właśnie, co jeszcze? To, co stanowi o wyjątkowości tego roku. Zostałem organizatorem i działaczem. Taki inny wymiar sportu, gdzie na finiszu zawodów jesteś bardziej zmęczony, niż ci, którzy w nich uczestniczyli. Wszystko, łącznie z dzisiejszym dniem, wskazuje na to, że znalazłem sobie w tym wymiarze miejsce i trochę tu zostanę. A pięć? Ludzie. Był to pełny sezon grupy MAX i strasznie fajnie jest patrzeć, jak coś tak pozytywnego rośnie. W szczytowym momencie było nas prawie dwadzieścia osób, zrobiliśmy kawał dobrej („…nikomu nie potrzebnej…”) roboty. I choć z MAXem nie łączy mnie już umowa o pracę, pozostajemy w kontakcie. Jeszcze pokażemy, na co nas stać.
I w końcu Gosia. Pojawiła się w zasadzie przypadkiem, jak to zazwyczaj w życiu bywa. Namieszała i dalej miesza. Dość powiedzieć, że w tym roku nie zszedłem z trasy ŻADNYCH zawodów, a ma w tym spory udział. W naszym przypadku sprawdza się stwierdzenie, że 1+1 >2. Wzajemne ciągnięcie się w górę to coś, czego nie da nawet najlepszy plan treningowy.  W tym roku rozruszaliśmy się jako duet, w następnym lecimy już po całości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *