Nie lubię takich wpisów. Wszyscy blogerzy sportowi je piszą. „co było w xxxx” i „co będzie w xxxx+1”. Czasami w jednym wpisie, czasami w dwóch. Jak kogoś poniesie to machnie tego jeszcze więcej. I człowiek przez cały grudzień przebija się na przemian przez „podsumowania” i „plany”.
A z drugiej strony za bardzo nie da się inaczej pisać w tym okresie. Zapisy na duże imprezy już ruszyły, dla tych średnich znane są już przynajmniej terminy. Te mniejsze często można już powiedzieć „że będą”. Wszyscy siedzą, planują, ustawiają, porównują i wydają furę kasy na wpisowe. Poważnie, grudzień w kategorii wydatków potrafi być jakąś masakrą, nie tylko przez prezenty. Swoją drogą, może to dobry patent na prezent dla sportowca? Talon na wpisowe na zawody?…
No dobrze, ale przejdźmy już do tego całego podsumowywania i planowania:
To był trudny rok…
Nie, nie był zły. Nie był też nieudany. Był po prostu trudny. Życie prywatne mocno zdefiniowało ilość czasu który mogłem poświęcić na sport. W liczbach na dzisiaj wygląda to tak:
- Bieg 966 km
- Pływanie 29,5 km
- Rower 1500 km
- Rower stacjonarny 10,5 h
A w tym zestawieniu są zawody (Zamieć, 11:11, 3 maratony, 3 połówki IM, Harda Suka i całkiem pokaźna liczba mniejszych startów). Nigdy nie trenowałem „dużo”, ale w tym roku zdecydowanie można powiedzieć, że trenowałem „mało”. Rekordowy był październik, w którym miałem dosłownie jeden trening pływacki (1 km), oraz dwa średnio udane starty biegowe.
A równocześnie trudno mówić, że próżnowałem. Był to pierwszy pełny sezon pracy na gospodarstwie. Szczerze, crossfit to wynalazek dla ludzi pracujących w biurze, na wsi tylko popukają się w głowę i… będą mieli rację. Rozładuj transport nawozów, pomachaj siekierą, a na koniec przenieś skrzynie ze sprzętem z jednego miejsca w drugie – żaden instruktor nie będzie ci potrzebny. Jak chcesz, możesz sobie puścić do tego jakąś żwawą muzykę i trening jak znalazł. Ok, trafiają się lżejsze prace, ale tych ciężkich godzin wyszło pewnie kilka razy tyle, ile wszystkich moich treningów w tym roku. A w kryzysowych momentach było prawdziwe ultra, tak po 12 godzin, od rana do wieczora.
Powoli przywykam do tego obciążenia. Tak naprawdę dopiero teraz jestem gotowy dokładać obciążenia treningowe do tego, co robię w trakcie dnia. Myślę, że jeśli chodzi o wytrzymałość siłową i regenerację, to zrobiłem jednak w tym roku spory postęp.
Biorąc pod uwagę to co napisałem wyżej, trudno się dziwić, że wyniki były sporo poniżej oczekiwań. Pomijając cug „Powidz-Karkonoszman-Harda”, zdecydowana większość startów zakończyła się sporo poniżej oczekiwań. Nie poprawiłem się ani w 1/2 IM, ani w maratonie, a wręcz zanotowałem pierwszy w życiu regres. Życie udowodniło mi, że tak całkowicie bez treningu to się jednak nie da, a jazda na zawody na zmęczeniu to jazda po bandzie. Kiedyś po takim sezonie zrobiłbym grubą kreskę, zmienił bloga, założył nowe konto na endo (a może w końcu zmieniłbym serwis?) i zacząłbym od nowa. Dzisiaj wiem, że tak to nie działa, że ja, to ja i nie mam się od czego odcinać. Pozostaje mi odkuć się w roku przyszłym. Bo to będzie…
To będzie ciekawy rok…
Niekoniecznie będzie lepszy – bo przecież ten obecny nie był „zły”. Nawet niekoniecznie będzie też bardziej „udany”. Za to na pewno będzie ciekawy, chyba nawet mogę powiedzieć „ciekawszy”. Zacznijmy od rzeczy niesportowych:
- pierwszy kwartał (oby nie dłużej) będzie zdominowany zawirowaniami około-prawnymi. Jest szansa, że w ramach odreagowania będę wsiadał na rolkę i kręcił, ale równie dobrze mogę rzucić w tym momencie wszystko w cholerę. Oby wyszło to pierwsze.
- w okolicach kwietnia do naszego dwuosobowego zespołu dołączy nowa uczestniczka – Martyna. Zapewne namiesza trochę w kalendarzu i będzie lepiej wiedziała gdzie mamy jechać (tudzież nie jechać). Ale jakoś pewnie się dogadamy…
- Od maja do końca wakacji zabawa w rolnika będzie zajmowała coraz więcej czasu, i byłbym naiwny sądząc, że będzie lekko
- A od Września… idę do szkoły! Jak dobrze pójdzie, to zostanę technikiem-pszczelarzem. A co, rolnicy też lubią papiery.
Taaak… będzie bardzo ciekawie… Tylko gdzie w tym wszystkim zmieścić starty (o treningach nie wspominając)? Cóż, pozostaje ciąć kalendarz. Już teraz wypadają z niego starty, niestety również te, które zdążyłem opłacić. Trudno, należało się z tym liczyć. Skoro nie można często, to chociaż powinno poniewierać tak, żebym na jakiś czas miał dość. Jako dania główne w kalendarzu są obecnie:
- Zamieć (styczeń)
- Triathlon IT (maj)
- Karkonoszman (czerwiec)
- Harda Suka (czerwiec)
- 1/2 IM Gdynia (sierpień)
- MRDP (sierpień)
- Ultratriathlon Polska (wrzesień-październik)
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli chodzi o któreś z tych dań, będę musiał obejść się smakiem (tegoroczny BBT…). Ale jeśli tylko dotrę na start, to sam sobie obiecuję – no mercy. Będę jak dzik, jak to mawiają Dolnobrzescy biegacze. Takie noworoczne postanowienie, nigdy takowych nie robiłem, to niech będzie raz a dobrze.
P.s. Nie wiem, czy w tym wszystkim na bloga znajdzie się miejsce – ale zrobię, co się da.