Ironia

Od dawna robię rzeczy, które dla przeciętnego człowieka są chore. Sport na długim dystansie, w długim przedziale czasu, czy w skrajnie niesprzyjających warunkach to coś co robi wrażenie. W zasadzie na mnie też dalej robi – pod warunkiem, że zatrzymam się i pomyślę. Swoją drogą, najgorzej jak takie myśli przyjdą w czasie zawodów. Lepiej nie wyobrażać sobie jak dużo to jest te 100 km, gdy jesteś właśnie na trzydziestym…

Bywa, że ludzie mówią, że jestem wyjątkowym. Że to nie jest dla każdego. Częściowo mają rację, to nie jest dla każdego. Przede wszystkim nie każdemu sprawi to frajdę. Są też ludzie chorzy, którzy (teoretycznie) robić takich rzeczy nie powinni. Ale jak patrzeć na to racjonalnie, to nikt nie powinien sobie tego robić… W każdym razie sporty z kategorii „ultra” są dla ludzi. Trzeba tylko uwierzyć i zacząć to robić. Nie, nie jestem wyjątkowy.

A w kontekście ostatnich dni, to wręcz jestem wyjątkowo pozbawiony predyspozycji do takich zabaw. Od dziecka mam problemy z kręgosłupem. Mam krzywą miednicę, przeprost w odcinku lędźwiowym, zblokowany odcinek krzyżowy, garba i skrzywienie boczne, sam już nie wiem w którą stronę. Wszystkie te rzeczy mają swoje naukowe nazwy, ale to jest mało istotne. Istotne jest to, że… boli. Tak zwyczajnie, po ludzku boli. Da się z tym żyć, da się nawet całkiem sporo w życiu robić (patrz wyżej), ale czuję, jak z roku na rok stanowi to coraz większą barierę i przeszkodę. Na Zamieci nie bolały mnie nogi, nawet świeżo kontuzjowana kostka dawała radę, za to niemal zmiótł mnie ból przemęczonego torsu.

W tym tygodniu postanowiłem, że trzeba z tym skończyć. Że im dalej będę szedł obecnym trybem, tym trudniej będzie mi z tym coś zrobić. Daję sobie czas do końca stycznia 2017 – rok – na wyprowadzenie się na prostą. Nie wiem, czy jest to wykonalne, Ewa twierdzi że mam szansę. Podobno kwestia jest u mnie na razie w spiętych mięśniach, a nie zwyrodnieniach kości. Nie znam się, ale może to i lepiej. Wierzę, że to może się udać. Wracam do pracy u podstaw…

Wczoraj byłem na pierwszych zajęciach ze zdrowego kręgosłupa. Wchodzą na stałe w mój kalendarz. Na zajęciach byłem jedynym facetem (nie jestem zdziwiony) i prezentowałem najbardziej opłakany stan. Wiele ćwiczeń wymagało ode mnie sporego nakładu pracy, a po kilkunastu minutach pojawiające się tu i tam skurcze niemal uniemożliwiały normalne ćwiczenie. Po wszystkim czułem się jak kaleka. Jakbym nie skręcił kostki, a co najmniej wracał do siebie po roku jeżdżenia na wózku (przepraszam osoby na wózkach, jeśli nie wiem o czym mówię). Jak ktoś taki ma robić Hardą Sukę, albo przejechać Polskę w poprzek? Ironia…

Postaram się wrzucać co jakiś czas efekty mojej pracy. Na dzisiaj chciałbym zrobić skłon, dotknąć palcami do podłogi, najlepiej żeby nie wywoływało to u mnie spazmów bólu. Walkę czas zacząć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *